wtorek, 6 listopada 2012

dźbry, czy są drzwi?

W jednej z moich ulubionych książek w pewnym momencie pojawia się wątek drzwi. W domu zamieszkiwanym przez główną bohaterkę używa się na co dzień wyjścia kuchennego, drzwi frontowe są stale zamknięte. W pewnym momencie zachodzi konieczność ich otwarcia, co łączy się z oczywistymi trudnościami.

Wydaje mi się, że człowiek też ma takie drzwi, jedne i drugie w zasadzie. Zazwyczaj korzystamy z tych bocznych, kuchennych. Czasem jednak uświadamiasz sobie, że pora otworzyć te frontowe. Może trzeba wpuścić kogoś ważnego, może kogoś skutecznie wypuścić. Może otworzyć wszystko i zrobić porządny przeciąg, tak żeby wywiało wszystko, co zbędne, stare, zastane.
A może po prostu wyjść z siebie, spojrzeć z boku i wrócić.

We wspominanej książce gosposia postanowiła (nauczona doświadczonymi trudnościami) otwierać te drzwi regularnie, bez wyraźnego powodu. Ot, żeby się nie zastały. Bo otwieranie takich "zastanych", być może porośniętych bluszczem, na pewno przykrytych grubym kurzem i dawno nie oliwionych drzwi to wielki wysiłek. Czasem nawet może się coś zniszczyć. Czasem nie uda się skontrolować przeciągu.

Ale to dobrze. Nowe jest lepsze.