środa, 12 grudnia 2012

w rekomgnieniu

Długi czas odkrywania banalnej prawdy, że nie da się rzetelnie prowadzić bloga, nie mając w miarę stałego dostępu do internetu. Dzięki K. przez jakiś czas będzie szansa.

A czas płynie i każe zmieniać punkt widzenia. Uczy przez pracę z dziećmi, że nie wszystko jest oczywiste. I jak tu ośmiolatkom wytłumaczyć, kto to jest kanalia? Uczy przez zimę, która podle trzyma - zupełnie inaczej niż rok temu. Bo i Adwent jakiś inny w tym roku - mniej wyrazisty, może dlatego, że czekam na tę paruzję codziennie. Uczy przez kolegów z roku, co dostali sutanny i kolegów z Krakowa, co się oddali Panu na wieczność. Przez ludzi chyba uczy najbardziej. I Słowo.
Bo rekolekcje - jedne, drugie, w międzyczasie trzecie.

Pierwsze warsztatowe, muzyczne, śpiewające - dla mnie dość mocno z zaskoczenia, trochę na ostatnią chwilę i niemal rykoszetem. Dobrze znane tłuczenie do głowy, żeby śpiewając myśleć o tekście. Żeby - na przykład - Ją zobaczyć. Że skoro śpiewasz o, najśliczniejsza, to zobacz najśliczniejszą. Dla mnie też trochę - zobacz człowieka, z którym śpiewasz, z którym się modlisz. Żeby potem śpiewać ten prosty utwór, o tekście starym jak chrześcijaństwo a melodii skomplikowanej odwrotnie proporcjonalnie do głębi modlitwy... i mieć ciary na plecach. Ciary, bo On przychodzi. I to już w pierwszą niedzielę Adwentu. A między śpiewaniem - Adam Szustak OP i żywa Biblia.
Drugie duszpastersko-akademickie. Przyjechał o. Krzysztof Pałys OP, znany mi już dużo wcześniej z bardzo dobrego bloga, a od pewnego czasu również osobiście. I to też - choć w inne struny uderza, to jednak mocno gra.
I trzecie - internetowe, też Szustakowe. Więc mocno po dominikańsku.
Zresztą, zimą radość ze stworzenia jest dużo trudniejsza. Rozwijająca. Franciszkańska w dobrze rozumianej pełni.

wtorek, 6 listopada 2012

dźbry, czy są drzwi?

W jednej z moich ulubionych książek w pewnym momencie pojawia się wątek drzwi. W domu zamieszkiwanym przez główną bohaterkę używa się na co dzień wyjścia kuchennego, drzwi frontowe są stale zamknięte. W pewnym momencie zachodzi konieczność ich otwarcia, co łączy się z oczywistymi trudnościami.

Wydaje mi się, że człowiek też ma takie drzwi, jedne i drugie w zasadzie. Zazwyczaj korzystamy z tych bocznych, kuchennych. Czasem jednak uświadamiasz sobie, że pora otworzyć te frontowe. Może trzeba wpuścić kogoś ważnego, może kogoś skutecznie wypuścić. Może otworzyć wszystko i zrobić porządny przeciąg, tak żeby wywiało wszystko, co zbędne, stare, zastane.
A może po prostu wyjść z siebie, spojrzeć z boku i wrócić.

We wspominanej książce gosposia postanowiła (nauczona doświadczonymi trudnościami) otwierać te drzwi regularnie, bez wyraźnego powodu. Ot, żeby się nie zastały. Bo otwieranie takich "zastanych", być może porośniętych bluszczem, na pewno przykrytych grubym kurzem i dawno nie oliwionych drzwi to wielki wysiłek. Czasem nawet może się coś zniszczyć. Czasem nie uda się skontrolować przeciągu.

Ale to dobrze. Nowe jest lepsze.

czwartek, 27 września 2012

mądrość

Pisząc magisterkę, sporo się naczytałam o tym, jak głupi jest katolicyzm, a jak mądre nauki przyrodnicze.
Nie, nie będę teraz rozwodzić się nad tym, dlaczego to rozróżnienie jest błędne, a więc nie można go logicznie ocenić. Ani jaki to jest chwyt erystyczny. Może kiedyś.
Myślę tylko o tym, jak bardzo chcemy dziś być mądrzy, wykształceni... Jak bardzo spadła wartość magistra - po łacinie mistrza. I jak bardzo ta cała wiedza jest w życiu bezużyteczna.
Bo najłatwiej jest, kiedy się jakąś dziedzinę zaledwie liźnie, poczuć jakby pozjadało się wszystkie rozumy. Jakby miało się monopol na prawdę. Nie na darmo mawia się teologię ukończyłem, wiary ustrzegłem. I wtedy zaczyna się sceptycyzm wobec tych, co - wydawałoby się - wiedzą mniej. I zwątpienie, chyba we wszystko po kolei.

A prawdziwa wiedza? Ona bierze się z życia. I ze słuchania. Boga i ludzi, pewnie trochę też siebie samego.
Panie, naucz nas nieść jedność tam, gdzie panuje zwątpienie...

środa, 26 września 2012

zrób się na u-bóstwo

W drugim dniu nowenny do św. Franciszka modlimy się o dar umiłowania ubóstwa.
Ubóstwa, a nie biedy. Czegoś dobrowolnego, co nie ogranicza, ale daje - paradoksalnie - wolność.
Nie ma zobowiązań, rachunków zysków i strat. Dostrzegania w drugim człowieku człowieka, a nie jego potrzeb.
Zwłaszcza że z takich bilansów może nam wyjść strata. I co wtedy? Szukać "odbicia sobie", może zemsty? Ona upaja tylko na chwilę, potem odchodzi. I strata jest jeszcze większa. Panie, naucz nas nieść wybaczenie tam, gdzie panuje krzywda...

wtorek, 25 września 2012

odliczanie czas zacząć

Jak już kiedyś wspominałam, zostałam ostatnio fanem przygotowań do uroczystości w formie nowenn. Nieprzypadkowo wracam do tego dziś - za 9 dni będziemy świętować dzień świętego Ojca Franciszka, założyciela trzech zakonów.
A ja po raz kolejny stawiam sobie podstawowe pytanie: co z tego?

Modlitwy nowennowe zawierają prośbę o to, byśmy "duchem ewangelicznym głęboko się przejęli". A czym jest ten duch? Dla mnie ostatnio przede wszystkim modlitwą błogosławieństw. Próbą dostrzeżenia zranionego człowieka w kimś, kto prześladuje, kto zieje jadem, nienawiścią. Franciszek miał serce na dłoni dla każdego, a my tak łatwo zamykamy się w murach wyższości, może i fałszywej pobożności. Panie, naucz nas nieść miłość tam, gdzie panuje nienawiść...

I dwa obrazki z dzisiejszego dnia.
Pierwszy bardzo smutny - kobieta tak pijana, że miała problemy z utrzymaniem równowagi, załatwiająca swoje potrzeby w kącie podziemnego przejścia. I to, chciałoby się rzec, w biały dzień - chciałoby się, żeby o 19:20 jeszcze było jasno. Jak bardzo ona musi być poraniona, jak bardzo czuć się niekochana?

I drugi, poranny. Spacer brzegiem parku, mocno kryzysowa gospodarka snem spowodowała mi w głowie efekt slow motion. Mogłabym tak iść godzinę. Piękna jesień, ciepła i słoneczna. Być może to jeden z ostatnich dobrych dni w naszym zimnym kraju w tym sezonie. Bóg wystawił przed swój dom słońce i chyba zasiadł z nim na ławeczce, z miłością na nas patrząc.

poniedziałek, 24 września 2012

bo lepsze jest wrogiem dobrego

Dziś jeszcze bardzo krótko, bo magisterka na finiszu i wciąż woła.
Jestem po prostu pod wielkim wrażeniem tego, w jaki sposób Bóg przypomina, że trzeba mieć zasady. Bo, jak wiadomo, gdy nie ma zasad, jest kwas. I kiedy się swoje zasady ma, to lepiej z nich nie rezygnować, nie naginać, choćby troszeczkę. Choćby maleńka niewierność w małej rzeczy, nawet taka, którą trudno nazwać grzechem, którą wybieramy, żeby było - według nas - lepiej... i tak ma swoje konsekwencje. A przypomnienie, Kto tym wszystkim rządzi, bywa brutalne. Ale - widać - konieczne.

Na szczęście przychodzą małe prezenty od Boga jak troskliwy uśmiech Pana nad małym człowieczkiem.


poniedziałek, 17 września 2012

bez oręża zdobyłeś dla Boga świat...

Zakon franciszkański dziś świętuje - wspomina dzień, w którym Ojciec Franciszek otrzymał stygmaty. I co z tego wynikło?
Czy na moją codzienność, na wiarę wpływa fakt, że Franciszek jest pierwszym nowożytnym "nosicielem" fizycznych znaków Męki Chrystusa? Obawiam się, że sam fakt - w minimalnym stopniu.
Więc na co mi te Franciszkowe stygmaty?
W mszalnym psalmie przewidzianym na święto refren brzmi: Jestem przybity z Chrystusem do krzyża. Nie św. Paweł, autor tych słów, nie Franciszek, nie św. Pio czy ktokolwiek inny. Śpiewając refren wierzę w to, że to ja jestem przybita do krzyża. Razem z Chrystusem, bo przecież inaczej nie byłoby sensu.
I wtedy wszystko nabiera sensu. I pierwsze czytanie, z Listu do Galatów (Ga 6, 14-18), o tym, że świat jest ukrzyżowany dla mnie. Bo z perspektywy Krzyża, jak mi się wydaje, wszystko widać zupełnie inaczej. Dostrzega się tylko to, co naprawdę ważne. Nowe stworzenie, bo Śmierć Jezusa była totalnym przewrotem, zupełnym odwróceniem porządku. Wszystko jest nowe, wszystko może mieć czyste konto, oczyszczone we Krwi Chrystusa.
I Łukaszowa Ewangelia, z jednej strony echo wczorajszej (Kto chce zachować swoje życie...), z drugiej - rozwinięcie, bo po co zdobywać świat, skoro straci się duszę? Może i Krzyż jest zgorszeniem, może to wstyd pomodlić się przed jedzeniem w restauracji czy przechodząc obok kościoła. Tylko po co wtedy się spinać i starać, o dobre życie, skoro zapominamy o Najważniejszym?
I jeszcze wspomnienie o sekwencji na dzień św. Franciszka, z której urywek jest tytułem tego posta - jedyny cel, dla którego warto zdobywać świat, to zdobywanie go dla Boga. Bez oręża, bez wojen, bez wyścigu szczurów i biegu po trupach do celu - za to z szaleństwem miłości. Miłości nielękającej się Krzyża, który zwycięża ziemskie potęgi.

Prawie osiemset lat upłynęło od dnia, w którym Jezus w postaci Serafina obdarzył Franciszka śladami gwoździ znaczących Jego Mękę. Kawał historii? Być może. Na pewno kawał życia. Tu i teraz.

(wszystkie teksty dzisiejszej liturgii mszy świętej dostępne np. na brewiarz.pl)

czwartek, 13 września 2012

Mistrz millenium

Pochłonęłam "Zapiski więzienne" kard. Wyszyńskiego. Niesamowite. Duchowy gigant, z jednej strony świadomy swojego znaczenia dla Kościoła, z drugiej - wprost piszący o pysze, o trudzie przyjęcia Bożego planu. Z totalnym niezrozumieniem sytuacji, w którą go wrzucono i wielką miłością do nieprzyjaciół.
Czasem trudno ustawić sobie priorytety żyjąc w wolności, niełatwo za nimi podążać. Wyszyński trochę brutalnie osadza w rzeczywistości - bo skoro w takich realiach można było... Pamiętam, że pierwszy raz o jego postawie w więzieniu usłyszałam w okolicach klasy maturalnej. Po paru latach widzę, jak ważnych rzeczy uczył - nie tyle słowem, co sobą.
Polecam do przeczytania, bo choć czasy tamtego systemu szczęśliwie minęły, do pełni duchowej wolności wcale nie mamy o wiele bliżej.

wtorek, 4 września 2012

starość, zło i grzybki w sosie

Dzieje się. Dużo się dzieje, aż trudno nadążyć. Przeprowadzki, wyjazdy, szkolenia, spotkania... Ciągły bieg, a meta we mgle. I trzy uchwycone dziś momenty.

Kolejki do wejścia na seminaryjne konsultacje zmuszają do pewnego rodzaju bierności. Spędziłam dziś pół godziny na gapieniu się w drzwi. Odmiana po długim czasie nieustanego trzeba coś robić, zaraz gdzieś biec, ewentualnie wreszcie mogę się wyspać. Bez komputera, z rozładowanym telefonem. Pół godziny milczenia przerywanego dzień dobry w stronę przemykających tu i ówdzie pracowników naukowych.
Wtedy dopiero zrozumiałam, że kończę studia. Że ten instytut, świadek łez i zjeżdżania po poręczy z radości, właśnie przestaje być "moim" instytutem. W zasadzie do scenki rodzajowej brakowało ciemnej tkaniny, świecy, lustra i czaszki.

Druga rzecz to zło. Zło, które czai się wszędzie, i nie mam tu na myśli ataków paranoi czy teorii spiskowych. W niedzielę było o tym co złe, co pochodzi z wnętrza. Pisząc pracę w zasadzie cały czas w tym siedzę. Dokarmiam się fejsbukiem i ludźmi, którzy chcą być bardziej papiescy od papieża, zamiast tak miłosierni jak Miłosierny. Bo to często jest tak jak u św. Pawła - chcę dobrze, wychodzi... jak zwykle. Na szczęście Bóg wie, że "zwykle" i zostawił sakrament, który otwiera oczy na dobro.
Ostatnio często myślę o tym, co jakoś zaczęłam przeczuwać w trakcie ostatniej obecności w Harmężach koło Oświęcimia i w samym obozie Auschwitz - kto wie, być może największymi ofiarami II wojny światowej byli oprawcy? Nie chcę ich usprawiedliwiać ani umniejszać cierpieniom tych pomordowanych, zamęczonych... i właśnie dlatego zastanawiam się - czy to nie oni - ci, którzy wybrali zbrodnię - w ostatecznym rozrachunku stracili najwięcej?
A jednak dobro jest większe i - co najważniejsze - zwycięża.

I trzecia rzecz, już taka zupełnie drobna. Czasem w najmniej spodziewanym miejscu można poczuć się jak przy domowym stole, przy którym tak naprawdę nigdy się nie siedziało. Franciszkanie mawiają, że do Tomaszowego "Łaska buduje na naturze" trzeba dodać "najedzonej i wyspanej". I przynajmniej połowicznie mają rację.

wtorek, 21 sierpnia 2012

ksenofobia

Hejterzy na demotywatorach awanturują się, że z Bogiem nie da się rozmawiać, bo On nie ma jak odpowiedzieć. Zrozumienie, że tu niekoniecznie chodzi o głos w głowie (bo temu się rzeczywiście powinien przyjrzeć lekarz), a o takie czy inne układy rzeczywistości lub po prostu Biblię wymaga pewnego wysiłku i dobrej woli. Albo po prostu kopnięcia przez Słowo butem w głowę.

Jeden z moich ulubionych ostatnio kaznodziejów tłumaczył, że "prawdziwość" proroka sprawdzano w Izraelu między innymi przez to, że mówił rzeczy trudne, i że to samo dotyczy prawdziwości Pisma Świętego. Moglibyśmy załagodzić sobie wymowę Ewangelii i żyć w słodkim, różowym świecie. Pytanie, czy zapadając w wieczny odpoczynek nie obudzilibyśmy się z ręką w nocniku.

Dzisiejsze czytanie z Ezechiela nie jest plasterkiem na bolące rany. Władca Tyru, a w nim być może ja i ty, poustawiał sobie wszystko tak pięknie, że postawił się na równi z Bogiem. To stara śpiewka, znana ludziom już od czasów Adama i Ewy z rodziną. A skoro znana, to lubiana, bo przyzwyczailiśmy się do tego. Budujemy sobie nasze małe światy tak pięknie i perfekcyjnie, że Boga nam już nie brakuje. Do czasu.
Bo, co tu dużo mówić - ludźmi jesteśmy, a nie Bogiem. Przychodzi ten nieszczęsny "cudzoziemiec, najsroższy spośród narodów". Przychodzi słabość, upadek, grzech. I wtedy już wiem, że Bogiem to ja nie jestem.

Do czasu, chciałoby się rzec. Do czasu aż przyjdzie "Ten, Który jest, Który był i Który przychodzi". Który ma moc zabrać to, co słabe i roztrzaskać to w proch. I poprowadzić dalej, choćby droga była przeraźliwie trudna.

statsy!

i stuknęły wczoraj dwa lata!

W tym czasie odwiedziliście blog 11 363 razy, czytając 343 posty i zostawiając 199 komentarzy.

Najwięcej razy otwarto post o (pozornej) wyższości Jana Pawła II nad Zmartwychwstaniem Pańskim: http://plagwitzer.blogspot.com/2011/02/jp2-vs-chrystus-10.html
Jeśli spojrzeć na miejsca, w których klikaliście link do bloga, przoduje oczywiście fejsbuk (1363), a na drugim miejscu jest blog Olgi (którą z tego miejsca pozdrawiam serdecznie) - 412 wejść.

Google mówi też, co wpisywaliście w wyszukiwarkę, żeby potem wejść na bloga. Moje ulubione zapytania (bo oczywiste są oczywiste):
dziwisz mason
hej dzieci jeśli chcecie
herod głupiec
blogspot interlinia
watykan i izrael już niedługo dojdą

Na koniec statystyk z serca dziękuję, zapraszam nieustająco i zachęcam do wspominania znajomym. Można też polubić blog na fejsbuku: http://www.facebook.com/plagwitzer

piątek, 10 sierpnia 2012

Dzień 9, Częstochowa Zacisze - Jasna Góra - Wrocław

Koniec. Aż trudno w to uwierzyć. Ostatnich 5 kilometrów, Aleje, zdjęcie, powitanie... i wreszcie Ona. Matka, do której szliśmy cały ten czas. Łzy w oczach.
Jeszcze msza na zakończenie i już do domu. Leczyć nogi i myśleć, jak to zrobić, żeby pójść za rok.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Dzień 8, Czarna Wieś - Częstochowa Zacisze

Ostatni dzień intensywnego marszu. Wstawanie o absurdalnej godzinie aż boli. Idziemy, dziś moja grupa ma święto, bo wypada rocznica śmierci jej patronów: o. Zbigniewa i o. Michała, męczenników z Peru. Piosenki, malowanie twarzy, baloniki. Szau i radość. Potem "górka przeprośna" i msza, chwilę wcześniej pierwszy raz widać Jasną Górę. Idziemy dalej, zmęczenie daje się we znaki coraz bardziej, ale jakoś dziwnie nie cieszy myśl, że jutro o tej porze będziemy już wracać do domu. Dochodzimy na Zacisze. Ostatni raz stawiamy namiot, potem mycie, tuż pod Jasną Górą. Jeszcze próba scholi i za chwilę apel "z widokiem na Jasną".

środa, 8 sierpnia 2012

Dzień 7, Borki Wielkie - Czarna Wieś

Nogi już się buntują. Ale lecimy, dziś wspomnienie św. Dominika. Kiedyś to się świętowało... Teraz tylko msza, dla miłej odmiany z Kanonem Rzymskim. I namaszczenie chorych szeroko udzielane pielgrzymom. Ostatni postój w lesie i wielki smutek - zgubiłam swój ulubiony różaniec. I wreszcie Czarna Wieś, ze wspomnieniami sprzed dwóch lat. Jest mycie, medyk i apel.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dzień 6, Kluczbork - Borki Wielkie

Pobudka w nocy i w deszczu. Kawał drogi przed nami, zaczynamy w ciszy. Na trzecim postoju, przy kościele św. Anny, ślub Darii i Kuby. Wielkie wzruszenie. Potem już tylko zmęczenie. Śpimy przy klasztorze Brązowych. Mocna rozmowa w kościele z przypadkowo spotkanym pielgrzymem i św. Franciszek z zaskakująco długimi palcami u nóg. I wreszcie sen.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Dzień 5, Wierzbica - Kluczbork

Najkrótszy odcinek, ale mocno dał się we znaki ze względu na upał od samego rana. Kryzys braku snu jest coraz większy. W Wołczynie tureccy handlarze razem z nami śpiewają Alleluja, a w intencjach do różańca słychać "Matko Najświętsza, lewa wolna". Mieszkańcy wciąż hojnie nas goszczą i coraz intensywniej proszą o modlitwę. Wreszcie Kluczbork, tu msza w kościele i wspólny nocleg wszystkich grup. Zaczyna padać. Oby szybko przestało, bo dziś krótka noc.

Dzień 4, Wilków - Wierzbica Górna

To już ten moment, w którym wstawanie jest coraz trudniejsze. Idziemy szybko do Namysłowa - a tam pułapka - postój w innym miejscu niż dotychczas, daleko za miastem. Długi, męczący odcinek, jak wszystkie dzisiaj. Po kolejnym etapie wieś udekorowana jak w Boże Ciało, pamiętam swój szok sprzed dwóch lat. Dziś, wspólnie z mieszkańcami, przeżyliśmy tam Eucharystię. Ostra walka ze snem na kazaniu, ale nic nie pomaga. Potem pierwsza próba scholi na mszę na Jasnej Górze i obiad od mieszkańców. A droga daleka i w leśnym piachu - wzbudzamy ogromne tumany kurzu. Trochę jakby Pan szedł w słupie dymu. Wreszcie asfalt i Wierzbica, nasz nocleg na końcu wsi. I komary, które zaraz pożrą mnie w całości.

sobota, 4 sierpnia 2012

Dzień 3, Oleśnica - Wilków

Jest moc. Na tej pielgrzymce jest zwyczaj, że tego dnia każda z grup przez chwilę niesie Najświętszy Sakrament. My szliśmy z Panem Jezusem na pierwszym etapie, jeszcze wśród mgieł. To niesamowite poczucie tego, że sam Bóg idzie z nami. Idzie kawałek przede mną, zatrzymujemy się razem. Ma się wrażenie, że to mój krok Go napędza.
Potem msza prymicyjna, wreszcie Kanon Rzymski. I spowiedź. Długa i głęboka. Moc.
Potem mogłam przez chwilę nieść znak początku pielgrzymki, kiedy wiało, działał jak żagiel.
I koniec w Wilkowie, wiosce na skraju archidiecezji. Po męczącym ostatnim etapie mieszkańcy ugościli nas ogórkową jak marzenie i pierogami. Niesamowici. Jeszcze zimny prysznic ze szlaufa i wspólny wieczór w grupie.

piątek, 3 sierpnia 2012

Dzień 2, Trzebnica - Oleśnica

Drugi dzień, pierwsza ulewa z elementami burzy, pierwszy kryzys i myśli o powrocie. Na szczęście przestało padać, motywacja wróciła. W trasie Droga Krzyżowa. Potem już suszenie, a przy drodze dwa zdziwione bociany w gnieździe. Braciszkowie skrzydlaci jednak nie pojmują. Wreszcie Oleśnica, mieszkańcy witają. Jeszcze apel z koncertem na cześć Jana Pawła II. Dopada wymiar pokutny...

czwartek, 2 sierpnia 2012

Dzień 1 Wrocław - Trzebnica

No to poszliśmy. Optycznie (i chyba nie tylko) nas mniej, ale radośnie budziliśmy miasto. Już na obrzeżach pierwsi staczo-machacze, pierwsi dobrodzieje z jabłkami i kompotem. Godzinki - jak to się dzieje, że ten tekst się pamięta? Krótka konferencja o odpuście Porcjunkuli i już pierwszy postój, kawałek dalej niż dotychczas. Szybko minął drugi etap i doszliśmy na polową mszę w lesie. Tradycyjnie sen wygrał z kazaniem. Potem dwa kurzowe marsze wśród pól i pierwsza fascynacja tym, jakie szczęście może dać zwykła woda z plasterkiem cytryny. Pod koniec już się szuka tej asfaltowej drogi do Trzebnicy, którą nogi niosą same. U przewspaniałych boromeuszek prysznic jak zbawienie i kapuśniak jak poezja. Wskok do Jadwigi, kilka spotkań i rozmów, uwielbieniowy apel i lulu - tym razem na podłodze starego klasztoru. Walka się zaczęła.

niedziela, 29 lipca 2012

jako Kościół - ocaleni

Z zaskoczenia dla części znajomych, a nawet dla siebie samej, wzięłam udział we Franciszkańskim Spotkaniu Młodych. Portfel płacze od dawna, magisterka woła, a mnie coś w środku (śmiałam się nawet, że głosy w głowie) kazało jechać. I nie żałuję.
Tydzień w zasadzie wyjęty z życiorysu. Odludzie Kalwarii Pacławskiej, gdzie widok z pola namiotowego jest taki, że aż chce się wstawać, a sieć komórkowa od czasu do czasu wita na Ukrainie. Odludzie z ponad tysiącem osób. I z Bogiem, przede wszystkim.
Przeorał mnie na wszystkie strony. Porozwalał w zasadzie cały, pieczołowicie zbudowany świat. Postawiony na złudzeniach, protezach i tańszych zamiennikach. I wybudował nowy. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby taka burza przeszła gdzie indziej, w codzienności.
Przychodził codziennie, w zasadzie cały czas. W mszach z kazaniami, że aż czasem buty spadały, w nietypowych nabożeństwach, którymi dotykał przycisków od łez, w całodobowej adoracji, wreszcie w innych ludziach - zaproszonych gościach, ale i zwyczajnych-niezwyczajnych uczestnikach, zwłaszcza takich od mniej lub bardziej nocnych rozmów.

Wydawało mi się, że już za dużo przeżyłam, żeby wydarzyło się coś takiego. Że teraz to moje chrześcijaństwo to będzie spokojny rejs w stronę zachodzącego słońca. A okazało się, że - zgodnie z FSM-owym logo - dookoła statku jest nielicha burza, z której tylko Jezus ocala.

I to nie jest tak, że teraz, po powrocie, życie jest cudownie odmienione. Że nie wracają dobrze znane lęki i jeszcze lepiej znane pokusy. Wręcz przeciwnie. Już dzisiaj przyszły i biły po twarzy na dzień dobry. Ale zmienia się spojrzenie. I przychodzi nadzieja, że już niebawem nie zabolą.

czwartek, 12 lipca 2012

lecim

Spędziłam ostatnio parę dni w Szczecinie. Wspaniały czas, przede wszystkim ze względu na ludzi, których widuję (zbyt) rzadko (bo Szczecin to jednak strasznie nie po drodze donikąd jest), ale też ze względu na ciągłe poznawanie - i miasta, i jakichś bardziej ogólnych prawd o sobie i świecie.
Mocy Bożego działania, tego jak On potrafi dać siłę i zapalić światło nawet w najciemniejszej norze.
Gdy jesteś tylko ty i On.
A ludzie, nawet gdy chcą być blisko i ty tego chcesz, i tak nie mogą podejść bliżej.
Na szczęście Kościół wymyślił sposoby już dawno. I dał świętych, których "przykład nas poucza". Oby nie na błędach.

A z innej beczki. Potrzebuję kilku dni, żeby wypracować magisterkę. Proszę o modlitwę, trzymanie kciuków bądź innych artefaktów, jeśli wierzycie, że to może pomóc. I w tej sprawie, i w testach tego, co napisałam wyżej.

środa, 11 lipca 2012

strumień światła

Bardzo lubię obrazy i ilustracje, na których osoba modląca się przedstawiona jest w strumieniu płynącego z góry światła. Może to nieco naiwne wyobrażenie, ale zawsze wydaje mi się, że wiele mówi o modlitewnej rzeczywistości.

Szłam dziś na mszę do jednego z kościołów na przedmieściach. Stoi kawałek za tramwajową pętlą, trzeba było przejść drogą pomiędzy ogródkami działkowymi a kamienicami. Stosunkowo cicho i spokojnie, więc zaczęłam idąc odmawiać różaniec.
Ni stąd, ni zowąd, jakichś 50 metrów przede mną, z otwartej bramy na drogę wybiegło dziecko. Malutkie, mogło mieć ze 2-3 lata. Za nim - krzyk matki, bo szkrab przebiegał przez jezdnię, po której sunęła wielka ciężarówka. Zdążył na chodnik. Potem już bezpieczne ramiona ojca i płacz matki, którą opuściło przerażenie.

Pisałam kiedyś o modlitwie, która jest błogosławieństwem. Ciągle się zastanawiam - skoro nie ma przypadków - dlaczego pojechałam tam właśnie dziś, choć wybierałam się od miesiąca, dlaczego właśnie tym tramwajem i szłam właśnie w tej porze. Jak napisała mi K., "to nie chodzi o doświadczenie samego daru, ale przede wszystkim Dawcy". I chyba tutaj trzeba Go szukać.

czwartek, 5 lipca 2012

najpierw

Ponoć dobrych nowin możemy bać się tak samo jak złych. Pokazały to dzisiejsze czytania - najpierw wygnali proroka, bo ostrzegał o konsekwencjach, potem wściekli się na Jezusa, bo odpuścił grzechy i przyniósł miłosierdzie*.
A ze strachem przed dobrymi nowinami jest trochę tak, jak z blokadą w wierze w miłosierdzie, w Boże działanie, w cuda. W cuda, które się dzieją. Codziennie i obok nas.
Czasem wystarczy powiedzieć "a rób co chcesz, ja nie mam siły na nic".

A czasami trzeba najpierw samego siebie przekonać, żeby On robił, co chce.

* zainspirowane dzisiejszym kazaniem

wtorek, 3 lipca 2012

schron

Lało dzisiaj. Momentami lało jak z cebra. I burzyło się dzień cały.
Gdy wbiegałam do kościoła, na schodach minęłam dwie panie rozmawiające przez telefon. Msza się już zaczęła, one wydawały się tylko szukać schronienia przed deszczem.
W trakcie prefacji bocznymi drzwiami wszedł mężczyzna. Zdjął czapkę, przeszedł transeptem, przed ołtarzem uklęknął. Wyszedł drugimi z drzwi bocznych. Taki spacer przez kościół.

Czy powinniśmy się martwić, że nasze świątynie stały się po prostu jednymi z wielu budynków, dającymi schronienie przed deszczem, wiatrem czy zimnem? Z przypadkowymi przechodniami, jak w galeriach handlowych?
Chcemy egzekwować prawo do głoszenia Ewangelii na ulicach, do życia zgodnego z wiarą także poza liturgicznymi czynnościami między organami a zakrystią. Co jednak zrobić, kiedy msza staje się deptakiem?
Czy Chrystus, nasz Bóg, wybierając tak wielkie uniżenie, zawahałby się przed uniżeniem jeszcze większym?
A może to zwykłe rzucanie pereł przed wieprze?

Jezus przyszedł i tak. A ja? Czy wyjdę do mokrego, zmarzniętego brata?

poniedziałek, 2 lipca 2012

flashback

To zaskakujące, ile mocy jest w słowach. W jednym słowie.
Jaką siłę może mieć jedno spojrzenie czy zwyczajny uśmiech.
Ile wspomnień, dobrych i złych, może wywołać jeden, całkiem przypadkowy, towarzyszący wypowiedzi gest.
Pięć lat studiowania o słowach, zdaniach, języku. A czasami myślę, że to i tak wszystko psu na budę.
Najważniejsze jest i tak Niewypowiedzialne.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

naprawdę nie dzieje się nic

...i nie stanie się niż aż do końca

Ta piosenka zazwyczaj, może nieco przewrotnie, kojarzyła mi się z wielogodzinnymi dyskusjami, które teoretycznie miały doprowadzić do konkretów, a tak naprawdę połowę tych rozmów można by spokojnie wyrzucić.

Póki co mieszkam w miejscu, przez które dniem i nocą przewalają się tłumy ludzi. W nocy najbardziej zauważalni są pijani studenci i kibice. Również ci, którzy wciąż śpiewają, że "nic się nie stało".
Czy zwiódł nas wszystkich ciągnący ulicami tłum? Na godzinę przed meczem Wrocław wyglądał wspaniale. Wszędzie flagi, ludzie z biało-czerwonymi ubraniami i makijażami. Brzmiał już trochę gorzej, bo jednak najgłośniej śpiewali ci, co wcześniej podlali się napojem z procentami.
Czy doświadczyliśmy jakiegoś poczucia jedności? Czy umocniła się nasza tożsamość narodowa? To wielkie słowa, ale chyba coś w tym jest. I nie chodzi tylko o tramwaj, którym wracałam po meczu do domu, gdzie ludzie byli naprawdę blisko siebie.
Bo to nie jest tak, że nic się nie stało. Przeżyliśmy razem coś wspaniałego, choć oczywista szkoda, że skończyło się tak szybko. Bo kiedy coraz trudniej o chleb, łączą nas igrzyska. Oby jak najskuteczniej.

A ja wciąż mam nadzieję, że kiedyś naszym "sportem narodowym" przestanie być piłka nożna, a zacznie siatkówka. Zwłaszcza w obliczu tego, że pięknie wczoraj chłopcy rozgromili Brazylię, weszli do najlepszej szóstki w Lidze Światowej i trenują przed medalem w Londynie.

czwartek, 14 czerwca 2012

fa caldo

/miało być wczoraj, ale poziom zabiegania pokonał dobre chęci/

Antonio. Antoni z Lizbony, zwany Antonim z Padwy. Na początku się nie lubiliśmy, potem nastąpił pewien przełom (potwierdzony znakami i cudami) i teraz jest jednym z moich lepszych znajomych po drugiej stronie. W sierpniu miałam nawet okazję modlić się w miejscu jego chrztu, jest moc.

Tak sobie myślę, że im święty jest bardziej znany, tym łatwiej spłaszczyć jego nauczanie. Dość wspomnieć Papieża kremówek czy niegroźnego, biegającego po łąkach wariata, Franciszka z Asyżu. Z Antonim jest podobnie. Powszechnie kojarzy się z odnajdywaniem zgub i przywracaniem przedmiotów skradzionych. Jedna z popularnych pieśni z nim związanych zaczyna się od słów: Jeśli cudów szukasz, idź do Antoniego... Ja też widzę, na podstawie paru historii swoich i znajomych, że naprawdę nieprawdopodobne, czasem trudne rzeczy pomaga wyprosić. (A przy okazji wczorajszego meczu pokazał, że mimo przydomka jest Portugalczykiem).

Dlatego bardzo spodobała mi się modlitwa na ten dzień (swoją drogą, jak to jest, że człowiek nagle odkrywa coś w tekście, który zna na pamięć?):
Wszechmogący, wieczny Boże, Ty dałeś swojemu ludowi świętego Antoniego z Padwy, znakomitego kaznodzieję i orędownika ubogich, spraw, abyśmy za jego wstawiennictwem prowadzili życie zgodne z Ewangelią * i we wszelkich przeciwnościach doznawali Twojej pomocy. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, * Bóg, przez wszystkie wieki wieków.
I tyle. Nie trzeba być superkaznodzieją, ukazywać niedowiarkom, że przed Chrystusem Panem nawet zwierzęta klękają, wskrzeszać umarłych i uciszać morza. Wystarczy "żyć zgodnie z Ewangelią". I jeżeli to uda się Antoniemu dla nas wyprosić, to może być naprawdę wielki cud.
A niesłychane historie? Też przyjdą. W odpowiednim czasie.

niedziela, 10 czerwca 2012

X niedziela zwykła (B)

Rodzaju
wprowadzam nieprzyjaźń
Stawiamy wszystko na głowie. Zaczyna się od nieposłuszeństwa, od pychy. A potem, kiedy ma nas ochronić nieprzyjaźń potomstwa węża i potomstwa niewiasty, ten plan też misternie rozsypujemy. Z jednego grzechu wchodzimy w kolejne. Następne nieposłuszeństwo? Całe szczęście, że wynik ostatecznego rozrachunku już jest znany - i jest pomyślny.

Psalm 130
jeśli zachowasz pamięć
To jest chyba jedna z największych tajemnic sakramentu pojednania, może nawet w ogóle Odkupienia. Że Bóg może (i chce!) nam to wszystko zapomnieć. Że nie miażdży nas surową sprawiedliwością, ale bombarduje miłosierdziem. Odkupuje nas ze wszystkiego, z dokładnie wszystkich słabości i grzechów.

List do Koryntian
wpatrujemy się w to, co niewidzialne
Chcę szczęścia. Swojego, ludzi dla mnie ważnych, wszystkich innych jakoś też. Wielkim skokiem w myśleniu jest zrozumieć, że to ziemskie nie jest najważniejsze, jest po prostu skończone. I że, jak Paweł tłumaczy Koryntianom, mieszkańcom Las Vegas pierwszego wieku, lepiej cierpieć przed śmiercią niż po. Wraca myśl o ostatecznym rozrachunku, tym razem jako zadanie. Trudne, ale wykonalne.

Marka
koniec z nim
To, co jest najgorsze, to niezgoda. Stare przysłowie o budowaniu i rujnowaniu zawsze działa. I o ile to dobrze, gdy wewnętrznie skłócone jest królestwo szatana, tak gorzej, jeżeli skłócone są te nasze "księstewka". Rodziny, wspólnoty, wreszcie na różnych poziomach Kościół. Nawet największego mocarza można w ten sposób związać. A rozwiązać może tylko Najświętszy Duch.

piątek, 8 czerwca 2012

szybciej przez tę dolinę

Kościół na mszy w trakcie meczu otwarcia nie był przepełniony. Uspokoił mnie ksiądz, który się nie spieszył, bo i takie liturgie przeżyłam. Proste kazanie, ponoć "niemal z biegu".
Prześladowania to nie tylko to, co zewnętrzne. To także wyłażenie na wierzch naszej słabości, grzeszności, rozpaczy. To wszystko ma sens tylko ze względu na Jezusa, który zwycięża. Który przez tę ciemną dolinę przeprowadza. Zawsze.
Aż przypomina się dawna spowiedź jak powrót z naprawdę długiej podróży i usłyszane wtedy nawet tam ON był przy tobie.

niedziela, 3 czerwca 2012

Niedziela Trójcy Przenajświętszej (B)

Powtórzonego Prawa
wybrać przez doświadczenia, znaki, cuda i wojny
Szukamy znaków. Najczęściej tam, gdzie chcemy, żeby były, niekoniecznie tam, gdzie one są. A już odczytywanie doświadczeń jako znaku wybrania idzie bardzo trudno, chyba że jest usprawiedliwieniem narzekania. Lud Izraela wcale nie miał łatwo, tak jak i ja nie mam. A wystarczy tylko Jego w tym wszystkim dostrzec. "Tylko".


Psalm 33
według nadziei, którą pokładamy w Tobie
Zawsze się zastanawiam, czy chodzi o jakąś proporcjonalność łaski do nadziei. I z jednej strony mamy prawdę o wolności człowieka i jego wyboru, z drugiej fakt, że Boża logika jest ponad logiką ludzką i jeżeli On zechce dać łaskę, to ją da. A człowiek? Czeka, żeby Pan ocalił jego życie od śmierci.


List do Rzymian
nie otrzymaliście ducha niewoli
A może właśnie to zły chce mi wmówić? Że przykazania zniewalają, że wielkość Boga doprowadza do strachu, że tylko odrzucenie całej tej rzeczywistości da mi wolność? A przecież przyszedł już Duch, w którym mogę zawołać "Abba, Tatusiu"... Nikt nie jest tak wolny jak mądrze kochany syn.


Mateusza
Ja jestem z wami
Koniec. Koniec Dobrej Nowiny, koniec mateuszowej Ewangelii. Taki koniec to tylko dobry początek, takie słowo może tylko umocnić, przygotować na wszystko, na całą dalszą drogę. Cokolwiek będzie się działo, On jest z nami. Nie "będzie". JEST.

niedziela, 27 maja 2012

Zesłanie Ducha Świętego (wersja 2)

(bo pierwsza wersja była rok temu, tutaj)

Dzieje Apostolskie
ze wszystkich narodów pod słońcem
Zawsze mnie zastanawia to, że samych tych wymienionych krajów jest więcej niż 11, czyli niektórzy apostołowie musieli mówić w kilku językach równocześnie. Niezależnie od tego, we wszystkich głosili wielkie dzieła Boże. A ja? Do czego wykorzystuję swój język? Co robię, kiedy przychodzi Duch? Wielkie dzieła Boże aż się proszą, żeby je wysławiać. Żeby je wreszcie zauważyć i docenić.

Psalm 104
niech się raduje z dzieł swoich
Gdzieś w liturgii pojawia się tekst, że nasze hymny niczego Bogu nie dodają. On nie potrzebuje naszego uwielbienia, żeby być nieograniczenie wspaniały. A jednak cieszy się, kiedy swoim życiem go chwalimy, kiedy może na nas łaskawie spojrzeć i ucieszyć się, że tak cudownie nas stworzył

List do Koryntian
sprawca wszystkiego we wszystkich
I "Bóg jest wszędzie" to nie tylko panteistycze hasło albo słaba wymówka (nie)wierzących-niepraktykujących. Nigdy nie wiem, jaka historia stoi za czyimś działaniem, choćby wydawało się najgorsze. Nigdy nie wiem, jakie skutki przyniesie to, co robię czy mówię, albo jak potoczą się pozornie błahe sprawy. Można by zwariować, gdyby nie myśl, że jest Ktoś, kto to ogarnia. Wszystko we wszystkich.

Sekwencja
Consolator óptime, Dulcis hospes animae
Bo ten przekład jakiś słaby jest, co roku mnie to bardziej uderza. O ile piękniej od naszego "Najmilszy z gości" brzmi "najlepszy Pocieszycielu". A hospes to przecież nie jest żadna bezosobowa radość, tylko z jednej strony tej naszej duszy przyjaciel, gość, z drugiej gospodarz, a z trzeciej (jeśli odczytać animae jako gen.), - może lekko rozpaczliwie - ktoś obcy...

Jana
pokazał im ręce i bok
Pokazał ręce ze śladami gwoździ, pokazał bok ze śladem włóczni. Pokazał, że śmierć została pokonana i nie ma już władzy. Nic dziwnego, że uczniowie się uradowali. Czy dzisiaj mamy trudniej? W kawałku Chleba nie widać śladów Męki. Może dlatego szczelnie zamykamy drzwi, z obawy już nie przed Żydami, ale przed tym pokojem, który może nas postawić na zupełnie nowych torach.

wtorek, 17 kwietnia 2012

czyja to wina

Z próśb dzisiejszych nieszporów:
Ty na brzegu morza przygotowałeś uczniom chleb i rybę do spożycia,
- nie dozwól, aby ludzie z naszej winy ginęli z głodu.
Wysłuchaj nas, Chryste, żyjący na wieki.

To nie była jedna z modlitw, nad którą da się nie zatrzymać. No bo jak? Przecież nie może chodzić o to, że odmawiający chodzą do najuboższych i zabierają im ostatnie jedzenie. Niewielu mogłoby kogoś zwolnić i zabrać mu jedyne środki do życia. Gdzie tu sens, gdzie logika?
Zastanawiałam się w święta, dlaczego modlę się przed jedzeniem. Jedna z wielu wersji tej modlitwy, często wypowiadanej jednym tchem, brzmi lekko dwuznacznie: i spraw, aby nikomu nie zabrakło chleba. Przez Chrystusa... W nieszporach - zderzenie. Przeze mnie ktoś ginie z głodu.

A przecież nie mogę być drugą Matką Teresą, nie dam rady rzucić dosłownie wszystkiego i biegać po mieście, szukając tych, którzy nie mają pieniędzy na jedzenie (ani na wódkę).
Co robić?

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

wystrój

Na jednej z moich uczelni nad tablicą wisi wielki krzyż. Dzisiaj na tablicy pojawił się całkiem ładny, niemal ozdobny, napis "Jezus Chrystus".
(o. prof., po wejściu): To już musicie podpisywać?

(chciało się dopisać: drewno, przełom XX/XXI w.)

Krzyż. Od zawsze budził kontrowersje, od zawsze wykorzystywany do sporów, polityki, przepychanek, udowadniania komuś, że jest gorszy. Od jakiegoś czasu - w tym wszystkim - coraz bardziej medialny. Niestety w tym gorszym sensie.
Jeszcze kilka dni temu śpiewaliśmy pieśni na jego cześć, składaliśmy pocałunek. Ile w tym przyzwyczajenia, a ile poszukiwania (być może odnalezionego już) Sensu?
Może łatwiej byłoby sobie to wszystko poszufladkować, oznaczyć, nazwać, podpisać. Przeprowadzić granice. Tu jestem ja, tu świat, tu ty. Tu Bóg, i ani kroku dalej. On jednak (jak powiadał anegdotyczny biskup na katechezie) jest transcendentny. Przekraczający wszelakie granice.

A jeśli jest wszędzie, to może łatwiej Go znaleźć?

piątek, 13 kwietnia 2012

co począć

Święty Piotr, który nie wie, co robić po śmierci Jezusa (choć widział już pusty grób, słyszał opowieści o Zmartwychwstałym) i idzie na ryby.
Ministrant, który w obliczu eucharystycznego Jezusa zupełnie nie wie, co robić i dzwoni w dziwnych momentach.
Człowiek, który widząc, co dookoła się dzieje i przeczuwając, że nie od niego to wszystko zależy, też nie wie, co robić.

Co oznacza wiara w Zmartwychwstanie? Jaki ono ma sens, jaki wpływ na moje, bardzo konkretne, życie, niemal 2 000 lat później?
Pytania zabiły mi ćwieka i wciąż szukają odpowiedzi.

czwartek, 12 kwietnia 2012

wwjd

(k.): myślałam, że robię "to, co Jezus zrobiłby na moim miejscu"
ale robiłam to, co ja bym zrobiła na miejscu Jezusa

Mamy dla Pana Boga receptę na wszystko. Na nasze problemy, na kłótnie w narodzie, na zbawienie i potępienie konkretnych ludzi i grup. Na zmartwychwstanie, na działanie Ducha Świętego, na całe Boże działanie w naszym życiu też.

A On działa zupełnie inaczej. Przychodzi tak, że Go nie widać, wieje tak, że nie słychać. Dopiero po pewnym czasie widać, jaki to wszystko miało sens, dlaczego "bolał ból", dlaczego nie było lepiej według mojej woli.
Najtrudniej jest uwierzyć.

---
a przy okazji: mimochodem i w międzyczasie stuknęło 10 000 odwiedzin. Dzięki!

środa, 11 kwietnia 2012

świeża i gorąca

Wracając dziś z prowincji do cywilizacji, mijałam przydrożny bar. Za nazwę służyło mu jakieś żeńskie imię, Ewelinka bodajże. A banner reklamowy...
Jakiś czas temu uczyłam się o nazwach własnych, także nazwach punktów usługowych, lokali gastronomicznych itp. O ile dobrze pamiętam, badania nad motywacją nadania jakiemuś miejscu imienia "ludzkiego" wskazywały, że imię to przyjemnie kojarzyło się nadawcy. Łączyło się z dzieckiem, ukochaną, przyjacielem, samym właścicielem choćby. To wszystko przypomniało mi się, kiedy zobaczyłam reklamę tamtego zajazdu. "Ewelinka" ze zdjęciem młodej kobiety w skąpym stroju i informacją, że "czeka świeża i gorąca".
Do tej pory zastanawiam się, czy właścicielowi nie skojarzyło się, że informuje podróżujących, że jego Ewelinka - córka? żona? - wystawia swoje walory, swoje ciało na sprzedaż. Owszem, pewnie chodziło o śmieciowe żarcie, ale przekaz reklamy był niemal jednoznaczny. W pierwszej chwili byłam przekonana, że jest to banner jakiegoś przydrożnego night clubu.
Seks jest wszędzie. Kiedyś temat tabu, dziś - element reklamy. Czy coś nam się tu nie poprzestawiało? Religię zamykamy w zakrystii, a seks wyrzucamy z sypialni i umieszczamy na scenie.

Gdzie szukać rozmowy o świętości i nienaruszalności ludzkiego życia, o godności człowieka, skoro nawet przy drodze w lesie Ewelinka czeka świeża i gorąca?

wtorek, 10 kwietnia 2012

pazybien

i chociaż wszystko poszło źle, 
przed Panem Panów stawię się
na ustach mając tylko "Alleluja"

Bardzo lubię ten utwór, zarówno oryginał Cohena, jak i polski przekład, wyśpiewywany pierwszy raz w moim życiu zdaje się przez katechetę, w mrokach głębokiego średniowiecza.
Tak sobie myślę, że ta końcówka dobrze współgra z chrześcijańskim życiem, które przecież nie zawsze jest jak wyjęte z hagiografii. W zasadzie prawie nigdy nie jest. Że przecież kolejny raz marnujemy Wielki Post, kolejny raz święta przebiegają pomiędzy jedzeniem a rodzinnymi spięciami, a samo Zmartwychwstanie, zamiast życiową rewolucją, staje się jeszcze jednym kościelnym wydarzeniem, może i emocjonalnie przeżytym, ale z daleka od głębi, od istoty życia.
Mimo tego wszystkiego Chrystus umarł i zmartwychwstał. Nie zważał na niezgodność moich planów poprawy z ich realizacją. Ufność to odwaga. Odwaga, by mając świadomość, że wiele spraw jest nie takich, jakie chcielibyśmy, żeby były, stanąć przed Nim. Z "Alleluja" na ustach. Wystarczy.

A Ojciec Franciszek? Oddał wszystko, niczego nie miał. Do końca uważał siebie za wielkiego grzesznika. Naznaczony świętymi znakami Bożej Męki, odszedł na spotkanie ze Zbawicielem tylko z pochwałą na ustach. Z pochwałą stworzenia, ale przede wszystkim pochwałą Stwórcy. Hallelu Jah, chwała Bogu.
Nie zostanę Franciszkiem. Daleko mi do tak wielkiej miłości do Miłości. Małym - wielkim, dostatecznym krokiem jest przynoszenie pokoju i dobra na dzień dobry. Więcej nie trzeba, nie można...

niedziela, 8 kwietnia 2012

konkret

w zakrystii, chwilę po Wigilii Paschalnej:
(ja): Chrystus Pan zmartwychwstał
(o. dk.): wierzysz w to? wierzysz że naprawdę zmartwychwstał?

Można się cieszyć. Można mieć radosną satysfakcję z pierwszego "Alleluja" w kościele. I banana na ustach przez pół Liturgii, procesję i pieśń na zakończenie.
wszystko to psu na budę bez konkretu wiary.

czwartek, 5 kwietnia 2012

nie wiem gdzie Go położono

Wielki Czwartek, w zakrystii, chwilę po Liturgii i przeniesieniu Pana Jezusa do ciemnicy. W zasadzie jakieś 7 metrów od tejże ciemnicy:

(o. R.): gdzie jest Zwycięzca śmierci?
(ja): a leży gdzieś tam na szafce...

Nie wiem, kto wymyślił taki tytuł dla książeczki z opisem liturgii wszystkich obchodów paschalnych. Dwuznaczność pokonała mnie zupełnie.

czwartek, 8 marca 2012

animizacja

Anima Christi, sanctifica me.
Corpus Christi, salva me.
Sanguis Christi, inebria me.
Aqua lateris Christi, lava me.
Passio Christi, conforta me.
O bone Iesu, exaudi me.
Intra tua vulnera absconde me.
Ne permittas me separari a te.
Ab hoste maligno defende me.
In hora mortis meae voca me.
Et iube me venire ad te,
ut cum Sanctis tuis laudem te
in saecula saeculorum. Amen

Pośpiewaliśmy po polsku. Dziś na próbie, jeszcze w niedzielę. Wspaniała jest ta modlitwa, dotyka głębi. Dzwoni w uszach, kiedy klękam przed Nim.
Trudny ten Post. Nie jest łatwo zatrzymać się w szalonym pędzie przez chwile i miasta i przyjrzeć Ukrzyżowanemu. Zwłaszcza kiedy chcę, żeby wszystko szło przeze mnie. W tej pieśni to "ja" jest na końcu. Moja mama opowiada historyjkę, że kiedy uczyła się łacińskiej odmiany "ego, mei, mihi, me, me; tu, tui, tibi, te, te", jej tata myślał, że odmawia jakieś dziwne modlitwy. Nic dziwnego, mówiąc i myśląc ciągle o sobie łatwo się zapętlić, nie widzieć niczego i nikogo innego. A tylko ukrycie się w Jego ranach, choć bolesne, pozwoli odnaleźć Sens i ochroni przed złym wrogiem. Tylko Jego męka może mnie wzmocnić. Tylko Zbawcę mogę prosić, żeby nie pozwolił mi się od Niego oddalić i wezwał w ostatniej godzinie. Krew Boga to życiodajny napój. Na wieki wieków.

niedziela, 4 marca 2012

II niedziela Wielkiego Postu (B)

Rodzaju
złóż go w ofierze
To było najgorsze. Abraham miał złożyć ofiarę z Izaaka własnoręcznie. Jeżeli buntuję się, kiedy Bóg mi coś odbiera, jak wielkiej siły i wiary wymaga oddanie czegoś najważniejszego samodzielnie? A z drugiej strony - dopiero taka decyzja, takie działanie jest moje, w pełni zaakceptowane we mnie, w pełni owocne.


Psalm 116
w krainie życia
Może to i naiwne porównanie, ale... my nie wierzymy w krainę wiecznych łowów. Kiedy już będę po drugiej stronie, nie trzeba będzie nikogo i niczego szukać, za niczym nie biec. Będzie Życie.

List do Rzymian
wraz z nim wszystko darować
Łatwo o tym zapomnieć. Że w Chrystusie dostaliśmy od Boga wszystko, tak że już nic więcej nie możemy pojąć. Nie da się nawet wyobrazić tego, czego Bóg nam nie dał... A co ja Mu oddaję?

Marka
co to znaczy powstać z martwych
Czy Jezus zadał im zagadkę? Czy powiedział to po to, żeby się zastanawiali, spędzali czas i tracili siły na próbie rozwikłania, dojścia do sedna? Historia pokazała, że i tak nie zrozumieli. Dlaczego więc trwonimy siły na to, by odgadnąć, jak będzie wyglądać nasza przyszłość? Bożej myśli i tak nie wyśledzimy.

--
edit:
świetne rozważanie ze strony zakonfranciszkanow.pl, mówi o. Mariusz Kozioł OFMConv

środa, 29 lutego 2012

Skrzydlaty

nie odbieraj mi świętego ducha swego
W grzeszności łatwo się zagubić. To całkiem naturalne, że to, w czym Jezus nie stał się taki jak ja, będzie mnie od Niego oddalać. A im dalej w las, tym więcej drzew i coraz trudniej przypomnieć sobie drogę do domu. W pewnym momencie zaczynam krążyć w kółko, jak Jaś i Małgosia.
Co więcej, zło nie jest bezczynne. Kusi z każdej strony, wydaje się być wszędzie. Kiedy działa zły duch, trudno przełamać, zmienić myślenie i otworzyć się na tego Prawdziwego, Świętego. Zwłaszcza że On nie przynosi sielanki, ale raczej zachętę do zmierzenia się z sobą w najważniejszej perspektywie.
Święty Duch jest zawsze blisko, choćby grzech go przeganiał, rozwiewał. Ducha nie widać, trzeba Mu zaufać i rzucić się w ukryte ramiona jak skrzydła.

wtorek, 28 lutego 2012

paternoster

Ojcze nasz...
Modlitwa Pańska. Powszednia, jak chleb i powietrze. Odmawiana setki razy, codziennie w liturgii, wchodzi w różaniec, w pacierz. Bliska i pierwsza. 7 próśb, które znam jak swoje, a za każdym razem ukazują coś nowego. Bóg uczy, jak mówić do Boga. Niewyczerpane bogactwo.

Kiedy prośby wreszcie się wypełnią? Kiedy wypełni się Jego wola, kiedy przyjdzie Królestwo? Kiedy Imię będzie otaczane taką czcią, że nic nie zwiedzie na pokuszenie? Kiedy zakosztujemy pełni smaku zbawienia od złego? Winy będą odpuszczone i będziemy pożywiać się Chlebem.

Dzień Jego przyjścia. Bliski, daleki? Modlitwa Pańska zachęca do Bożej niecierpliwości, do nagabywania jak zrzędliwa wdowa.

poniedziałek, 27 lutego 2012

adrenalina

Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz. (Kpł 19,1)

Wyzwanie życia.
Rozmawialiśmy w duszpasterstwie o adrenalinie, jaką wyzwala sport. Jak wiele ryzykują wspinacze bez zabezpieczeń, snowboarderzy na lawiniskach. Życie według Bożych nakazów, trzymanie się ich po omacku też wyzwala adrenalinę. Ale jakąś taką... zdrową?

Nie zgadnę nigdy, co wydarzy się jutro. Na jedno czekam, innego się obawiam, ale prawda pozostaje zakryta. Czy chodzi tu o niepewność? A może właśnie tę pewność, że prowadzi mnie Ktoś, kto wie, co będzie dobre. Najlepsze. Trudna pewność, nie do wyczytania z podręczników coachingu.

Z drugiej strony mam jeszcze nieustanne "teraz". Setki relacji w które wchodzę i od których uciekam. Wzloty i upadki. Wyzwanie życia świętego wydaje się czasem ponad siły. Jedna Teresa z Kalkuty już żyła.
Dlaczego wciąż mieszka w nas strach przed wyzwoleniem w sobie tej adrenaliny. Jazdy do wielkiego celu rollercoasterem. Stoimy nad morzem ledwo mocząc stopy, zamiast płynąć. Bo to wcale nie jest ponad siły.

niedziela, 26 lutego 2012

I niedziela Wielkiego Postu (B)

Rodzaju.
Moja znajoma mawiała "bo po nocy przychodzi dzień, po burzy słońce i takie tam". Po każdym deszczu, kiedy tylko zaświeci słońce, wychodzi tęcza. Dziś już wiemy, że krople wody, światło, pryzmat... Cała wielka fizyka. Z duchem też tak bywa. Po największej ulewie, po "awanturze na pół nieba", wychodzi Słońce. Przymierze się przypomina.

Psalm 25
Dziwny ten przekład lekcjonarzowy. W Tysiąclatce jest: Nie wspominaj grzechów mej młodości ani moich przewin, ale o mnie pamiętaj w Twojej łaskawości, ze względu na dobroć Twą, Panie! (Ps 25,7).
W Bożej pamięci jest wszystko. Każde moje świństwo. Jednak miłosierdzie dostrzega dobro, łaskawość patrzy łagodnie. Uczy, wciąż na nowo, prostych dróg.

List Piotra
cierpliwość Boża oczekiwała
Zawsze przy arce przypomina mi się dowcip o tym, ile zaświadczeń i pozwoleń urzędowych musiałby zdobyć Noe, gdyby miał budować arkę dziś. Niezależnie od naszych, mniej lub bardziej istotnych, przeszkód, Bóg czeka. Czeka aż się ogarnę, nawrócę, zbuduję coś, co da mi (w Nim) schronienie. Nie niszczy mnie, a - jak śpiewa Lao Che - topi utopię.

Marka
bliskie jest królestwo Boże
Na ile to slogan, na ile refren pieśni z Popielca, a na ile realne przeczucie. Adwent dawno za nami, ale przecież dzień Jego przyjścia wciąż się zbliża. W Wielkim Poście znów mocniej podkreślony, żeby nie zapomnieć się nawrócić, żeby wiary w Ewangelię nie zgubić w puszczy, zamiast przeżyć na pustyni.

czwartek, 23 lutego 2012

poszło!

W świecie, który wymaga od chrześcijan odnowionego świadectwa miłości Pana i wierności Mu, wszyscy winni czuć potrzebę prześcigania się w miłości, w usługiwaniu  i w dobrych uczynkach (por. Hbr 6, 10).
 (z Orędzia Benedykta XVI na Wielki Post 2012) 

Odnowione świadectwo Bożej miłości... Gdzie je znaleźć?
Szukać, nieustannie szukać, bo przez szukanie ono się staje.

czas wrócić.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

na marginesie

Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. Do uczniów zaś rzekł: Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: Oto tam lub: Oto tu. Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. (Łk 17, 20-23)


Mam takie poczucie, że pełno jest w nas chaosu. Śmiejemy się z brukowców, paparazzich, którzy wiadomością dnia nazywają listę monopolowych zakupów jakiejś gwiazdki jednego sezonu, ale...
Sami wciąż biegniemy. Spokój szybko staje się monotonią, a potem zaczyna męczyć. Wciąż szukamy czegoś nowego.
A życie? Chyba potrzebuje jakiejś stałości. Niekoniecznie stabilizacji. Tylko że tu pojawia się problem. Systematyczna praca staje się czymś nie do wypracowania, bo nie widać efektów. JUŻ. Kiedy trzeba chociażby uzupełnić braki. Takie najprostsze, z chrześcijańskiej codzienności, której nie rozumiem, bo nie chcę rozumieć. 
Demon acedii, południowego zmęczenia, dziś często nie przychodzi zachęcając do sjesty. Raczej ubiera maskę słusznego działania, szukania wciąż nowych zajęć, rozpoczynania coraz większych, coraz bardziej spektakularnych akcji. Kiedy potem się pytam, jak realizuję moje chrześcijaństwo w praktyce, okazuje się, że pełno mnie wszędzie. Oprócz serca, w którym mieszka Duch. Ale wspólnota się rozrasta, ludzie są zafascynowani, mówi się o nas na mieście.
Marketing bez podstaw sprzedaje pustkę, bo zamiast Ważnego wciska sam siebie.

niedziela, 8 stycznia 2012

Niedziela Chrztu Pańskiego (B)

Dwa czytania i psalm są co roku takie same, dlatego zainteresowanych odsyłam tu: Niedziela Chrztu Pańskiego (A).
A Ewangelia wg Marka.
Jan zapowiada, że to Jezus daje chrzest Ducha. Kiedy Chrystus przychodzi nad Jordan, za wodą spływa na Niego Duch. Nie zatrzymuje Go dla Siebie. Będzie chrzcić - rozdzielać dary, łaski. Bóg jest taki, że dzieli się Sobą wciąż.

sobota, 7 stycznia 2012

domność

Wrocław, pewnie inne duże miasta też, oplakatowany jest tym:
dla mnie bomba. Plakat-zwycięzca konkursu. Poruszył mnie głęboko.
Bo dom dziecka jest trochę jak świnka morska. Ani świnka, ani morska.
Nie wiem, dlaczego akurat te dzieci. Dlaczego właśnie one muszą cierpieć samotność, opuszczenie, brak miłości. Nie wiem.
Wiem tylko, że po to jesteśmy obdarzeni zdolnością kochania, żeby takich miejsc było jak najmniej, żeby - jeśli muszą być, były jak najbardziej domem. Żeby żadne dziecko nie płakało w rozpaczy osamotnienia.
Bo chodzi o to, żeby siebie dawać. Jak nie można dużo, to mało.

pragnienie

przychodzi w ciszy tu i pyta po cichu
jak usłyszeć ciszę, gdy wszystko wokół krzyczy

(f.)