wtorek, 31 sierpnia 2010

Kto wie lepiej?

Coraz częściej myślę sobie, że większość problemów z przyjęciem nauki Kościoła wiąże się z tym, że coraz mniej osób mu ufa. To znaczy: jeżeli ja nie ufam, to prędzej czy później zrodzą się problemy.

Były ponoć takie czasy, kiedy Kościół był powszechnym autorytetem. Nawet jeżeli przyjmiemy za ich kres rewolucję francuską, to mamy sporo ponad piętnaście wieków tworzenia zasad i przemyśliwań. Jakoś tak się dzieje, że ci, którzy tworzyli kulturę europejską byli z Kościołem mocno związani albo z nim polemizowali. Weźmy choćby ojców po-antycznej filozofii - Augustyna, Tomasza z Akwinu, Mistrza Eckharta...
Co z tego wynikało? Ano to, że kiedy przyjmowała się jakaś powszechna zasada - zwłaszcza dotycząca moralności - to przemyślały ją setki tęgich umysłów. A że - na początku przynajmniej - lud rzadko kiedy był piśmienny, utrwalało się mniemanie tak ma być, bo tak mówi Kościół. I o ile powszechny dostęp do nauki mógł wpłynąć na dotarcie do podobnych argumentów i wniosków, tak trochę szkoda, że zaczęliśmy szukać Prawdy na własną rękę.
Dobrym przykładem wydaje mi się być dwóch założycieli zakonów po jednej stronie i zakonnik (potem już były) po drugiej. Tym drugim jest Marcin Luter, gość znany przede wszystkim z legendy o przybiciu tez do drzwi katedry. Mało mówi się o tym, że cała ta akcja była powodowana dobrymi chęciami, tylko potem, po kłótniach i wypowiedzeniu posłuszeństwa przełożonym, zaczęła się ta cała heca z reformacją i tworzeniem wspólnoty protestantów. Trochę wcześniej dwóch młodzieńców - jeden w Hiszpanii, drugi we Włoszech, dostrzegając podobne błędy i przyczyny niepowodzeń Kościoła, też zaczęło swoistą reformę (ba! jeden nawet usłyszał odbuduj Mój Kościół!), tyle że w posłuszeństwie papieżowi. Efekty widać do dziś i są one błogosławione. Kto wie, jak wyglądałby Kościół, gdyby nie zbuntowali się protestanci?

Dzisiaj takie wybory są zdecydowanie mniej spektakularne, bardziej osobiste (co, zdaje się, wcale nie znaczy że mniej ważne). Zaczyna się ode mnie - dlaczego mam nie żyć z mężczyzną przed ślubem (albo i zamiast), dlaczego nie mogę mieszkać ze swoją przyszłą żoną? Potem pojawia się przesadna troska o innych - biedaczkami są ci zakonnicy w celibacie... Dziś nikomu nie wystarcza zdanie: taka jest nauka Kościoła. To dobrze, bo przecież - wbrew powszechnej opinii - nie chodzi o sterowanie bezmyślnymi owieczkami. Podstawowym pytaniem mojego nawracania się było DLACZEGO? I Kościół daje takie odpowiedzi. Może dlatego, żeby nauczyć się szanować siebie samego i drugą osobę, może dlatego, żeby odkryć, że miłość to nie tylko seks. Może dlatego, żeby ten kapłan mógł rzeczywiście zająć się tymi, do których jest posłany, a nie odparzoną pupą niemowlaka i zespołem napięcia przedmiesiączkowego własnej żony.

Może znajdziesz, szanowny Czytelniku, jeszcze inne odpowiedzi. I bardzo dobrze. Jestem mimo wszystko całą sobą przekonana, że warto w tych poszukiwaniach wziąć Kościół za przewodnika.

Zaufanie. Zaufanie Kościołowi, bo skoro myśli nad czymś od iluś lat i to kilkoma niezależnymi umysłami, to może mieć szerszy ogląd niż jedna, choćby najbardziej otwarta (na świat i Ducha) głowa. Zaufanie świętym, bo skoro coś wymyślili i działa ileś lat, to może nie powinniśmy próbować ich "udoskonalać"? Zaufanie Bogu - w tym wszystkim najważniejsze - bo skoro już to Kółko Rybackie założył i przez tyle lat prowadzi, to pewnie ma jakiś sprytny plan.

***
A plany miewa dość zabawne. Jestem urzeczona świadomością, że koleżanka idąc do spowiedzi w obcym nam obu mieście trafiła na mojego byłego stałego spowiednika. Jakoś to przedziwnie się składa.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Apologia...

... (część być może pierwsza).

Bo tak od kilku dni napiera na mnie temat modlitwy różańcowej. Od pewnego czasu odkrywam ją na nowo i coraz bardziej doceniam piękno.
Najpierw pokrótce o sposobach. W zasadzie istnieją dwie szkoły odmawiania Różańca. Jedna zaleca skupianie się na wypowiadanych słowach, porównując to do relacji międzyludzkiej. Tak jak komuś, kogo kocham, chcę to powtarzać wielokrotnie i aż do znudzenia, tak słowami Pozdrowienia Anielskiego mówię to, przez Maryję, do Boga. Druga metoda zwraca większą uwagę na różańcowe tajemnice, na których skupiam się mówiąc zdrowaśki, zbliżając różaniec do medytacji. Mnie najbardziej taka modlitwa kojarzy się ze zbieraniem podpisów - wydarzenie łączy się z czymś, o co chcę prosić czy dziękować, a kolejne powtórzenia są czymś w rodzaju argumentów.

To oczywiście kwestie czysto techniczne. Nie da się bowiem opisać tego, co dzieje się, kiedy człowiek się szczerze modli.
A co na przykład?

Choćby to, że można rzeczywiście wyprosić komuś łaskę. Także wtedy, gdy normalne sposoby zawodzą. Także wtedy, gdy delikwent nie wierzy, że to może cokolwiek zdziałać.
Choćby to, że modlący się człowiek jest chodzącym błogosławieństwem.
Choćby to, że kiedy powtarzam ten krótki tekst, przestaję się skupiać na sobie, a zaczynam - na Bogu. Dlatego właśnie często słyszysz: przemódl to. Większość dobrych pomysłów, natchnień przychodzi kiedy się modlisz.
Choćby to, że jesteś świadectwem. Że Różaniec to nie tylko stare babcie wyświstujące go godzinami w kościele - to także żywa modlitwa katolików niezależnie od wieku i stanu.
Choćby to, że modląc się za kogoś, modlisz się też za siebie. Bo Bóg działa też w tobie.

niedziela, 29 sierpnia 2010

XXII niedziela zwykła (C)

(Syr 3, 17-18. 20. 28-29; Ps 68,4-7.10-11; Hbr 12,18-19.22-24a; Łk 14,1.7-14)

W tym tygodniu znów przedziwna kolekta: umocnij w nas wszystko, co dobre, i troskliwie strzeż tego, co umocniłeś. Jedną z moich językowych schiz jest to, że rozczula mnie słowo troskliwie. Zwłaszcza w kontekście nieogarnionego Boga, który ma moc zrobić wszystko, jest Panem kosmosu. Znajduje w tym wszystkim małego człowieczka i troskliwie strzeże.

Syracydes. 
Istotą bycia miłowanym przez prawych (czyż Bóg nie jest prawy?) jest załatwianie swoich spraw. Łagodnie, znaczy nie czyniąc nikomu krzywdy. Rozumnie jest rozważać przypowieści - sprytne, bo zaraz jedną usłyszymy - a jeśli ktoś jest mądry, to umie słuchać. Wygląda zatem na to, że całkiem łatwo jest dostosować się do Bożych zasad. Nic dziwnego. Nie są przecież wymyślone dla cyborgów, tylko dla człowieka. Poza tym Bóg nie chce nas unieszczęśliwiać, wymagać nie-wiadomo-czego. Jasne, są ludzie powołani do ekstremalnego oddania w zakonach kontemplacyjnych, ale - na całe szczęście - żyjący w świecie mają identyczne szanse na zbawienie. Wielka jest bowiem potęga Pana.

Psalm 68.
Wracamy do myśli napoczętej przez kolektę - Pan Bóg zajmuje się człowiekiem z największą troską. Jednym z największych niebezpieczeństw, braków w życiu człowieka jest utrata dachu nad głową. Jeżeli nie mam domu, nie będę spokojna. Na szczęście Bóg daje mieszkanie u-Bogim. I tu nie tylko chodzi o ten wieczysty wymiar. Od kilku lat przekonuję się, że rzeczywiście nie trzeba się martwić o dach (choćby namiotu) nad głową czy jakieś papu, bo Bóg to wszystko tylko sobie znanym sposobem załatwia człowiekowi.

List do Żydów.
Urzeka mnie początek. Zwłaszcza to: Nie przystąpiliście (...) do takiego dźwięku słów, iż wszyscy, którzy go słyszeli, prosili, aby do nich nie mówił. Wspaniałe jest to, że wciąż mówi, i to w taki sposób, że chce się tego słuchać. Bo słodki jest Twój głos, chciałoby się zaśpiewać (i pewnie się wkręci). W dalszym ciągu czytamy, że to, na co zostaliśmy zaproszeni, to uroczyste zebranie,  i to w doborowym Towarzystwie (nie mylić z jezuitami). Tak sobie pomyślałam, że to czytanie jest adwentowe - zaostrza apetyt na koniec świata.

Łukasz.
...oni go śledzili. Pierwsze zdanie perykopy i pierwsze uderzenie. Za Jezusem chodziły tłumy. Apostołowie, uczniowie, niewiasty, tłumy, które słuchały nauczania... między nimi - faryzeusze. Śledzili, więc nie odstępowali Go na krok. Zbierali informacje, wypytywali, chcieli znać wszystkie fakty, słowa. A jednak ewangelista ich zauważył w całej tej ciżbie. Śledzili Jezusa. Dziś wiemy, jak to się skończyło. Czy ja nie wpadam czasem w podobną pułapkę. Śledzę, szperam, szukam wiedzy, lecz nie wykorzystuję jej dobrze. Faryzeusze z pewnością słyszeli, że Jezus jest Mesjaszem. Część z nich - jak Nikodem - uwierzyła. Większość puściła mimo uszu albo, co gorsza, wykorzystała przeciw Niemu. Czy moje chodzenie za Jezusem i słuchanie tego, co mówi, bez chęci wprowadzenia tego w życie, uczynienia swoimi zasadami, nie staje się faryzejskim śledzeniem?


Modlitwa po komunii

właśnie o tym mówi. Niech przyjmowanie sakramentów obudzi w nas miłość do Boga, która bardzo konkretnie przejawia się w miłości bliźniego.
 

sobota, 28 sierpnia 2010

bo dom jest tam, gdzie mówisz Kompletę

lubię podróżować.
Zmienia się wtedy spojrzenie na świat.
Właśnie wróciłam z podróży. I tak sobie myślę i dochodzę do banałów, że nieważne gdzie się jest, ważne z kim. No bo przecież nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że chcę zwiedzić zabytkową kopalnię srebra w Tarnowskich Górach. A było świetnie. Albo że przyjemnością będzie pojechać na zakupy do hipermarketu. Nie znoszę robić zakupów, a te były bardzo przyjemne.
Nie wiem, czy to polska gościnność, czy jakiś przejaw chrześcijaństwa, sprawia że ludzie których poznaję, są bardzo otwarci na nowych ludzi, na przyjaciół członków swoich rodzin. To bywa aż niesamowite. Niesamowite też są dominikańskie msze, które mają dla mnie specyficzny nastrój. Zwłaszcza jeśli raz odprawia były duszpasterz, a raz ten, który przez dwa tygodnie dzielnie pełnił jego najgorsze obowiązki.

Podróże generują też spotkania z nieznajomymi w publicznych środkach transportu. W ciągu ostatnich dwóch dni trzy razy odmawiałam Liturgię Godzin jadąc. Dziś moi busowi współpasażerowie mieli niezły widok - przy oknie dorosły mężczyzna zaczytujący się w Faktach i mitach, obok niego młoda kobieta z brewiarzem w ręku. Kiedy u niego widać krzyczące nagłówki wyśmiewające Kościół, ja robię znak krzyża zaczynając Magnificat. A jeszcze wczoraj coś o tej gazecie wspominałam.


Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ustrzegł ich od złego. (J 17, 15)
Piękne jest życie wśród tak różnych ludzi, pomiędzy tym, co daje świat. Piękniejsze, że Bóg strzeże przed niebezpieczeństwami i zbawia ode złego.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Syndrom popielgrzymkowy

Dziś MB Częstochowskiej, zatem prezentuję niniejszym

24 symptomy zarażenia wirusem pielgrzymkowym. Nieuleczalne, zaraźliwe, ale objawia się tylko przez pewien czas po powrocie z pielgrzymki. Autentyczne:

1. Za najdoskonalsze z wyrobów człowieka jesteś w stanie uznać stół, krzesła i talerze.
2. Budzisz się i śpiewasz fragmenty Godzinek.
3. Co wieczór obchodzisz mieszkanie, kontrolując czy nie przemoknie w wypadku deszczu.
4. Czujesz się dziwnie idąc bez plecaka...
5. ...lewą stroną jezdni/po chodniku...
6. ...nie śpiewając.
7. Do rówieśników mówisz siostro/bracie, a kasjerce w sklepie Bóg zapłać.
8. Kiedy w pociągu budzi cię głos konduktora pytającego o legitymację, nerwowo szukasz Książeczki pielgrzyma.
9. Zasypiasz, kiedy tylko usiądziesz.
10. Zwłaszcza na kazaniu.
11. Twoja poduszka jest podejrzanie miękka i - jeszcze bardziej podejrzanie - duża.
12. Po wyjściu z łazienki zastanawiasz się, gdzie się podziała kolejka i dziękujesz mamie za możliwość kąpieli.
13. Dziwisz się, że nikt nie klęka przechodząc koło kościoła.
14. I gdzie się podziali wszyscy dobrodzieje z kanapkami na trasie?
15. Gdy masz wyjść z domu, nerwowo rozglądasz się, gdzie jest znaczek Twojej grupy.
16. Dziwisz się, że nikt cię nie prosi o niesienie tuby.
17. W kościele zastanawiasz się, gdzie się podziali wszyscy księża z koncelebry...
18. ...i scholka z gitarką.
19. Nosisz ze sobą karimatę.
20. Co rano pytasz kogoś, na którym postoju jest msza i oburzasz się na niezrozumienie.
21. Kiedy masz przejść przez ulicę, czekasz aż pojawi się jakiś zielony porządkowy.
22. Spotykając znajomego na ulicy, pytasz w której jest grupie.
23. Ubrania w szafie pakujesz do foliowych worków (dobrze że do tej pory nie przemokły, ale nigdy nic nie wiadomo).
24. A zaraz po przebudzeniu - piżamę do plecaka i zwijasz kołdrę.

bonus - po pielgrzymowaniu z wrocławską Dziesiątką
- wieczorem niespokojnie szukasz bordowego Kangoo
- jutrznię śpiewasz tylko na gregoriańskim tonie V i amerykańskiej melodii Benedictus
- kiedy tylko na chwilę usiądziesz, zaraz zaczynasz szukać flag
- podejrzliwie przyglądasz się jedzeniu ;P
- na mszy wypatrujesz, czy w procesji z darami niosą toi-toia

Przypadki moje. Jak się coś komuś nasunie, niech korzysta z komentarzy.

Deo gratias

- ciepło zachodzącego słońca
- zapach świeżo ścinanego drzewa
- sosnowy młodnik
- spokój lasu, który tętni życiem
- krowy spokojnie przeżuwające trawę
- widok na góry
- zalesione pagórki i zbożowe doliny
- miękka trawa, zielona jak nadzieja
- pierwsze grzyby
- śpiew ptaków
- wiejski kościółek w oddali

jak wygląda niebo?

wtorek, 24 sierpnia 2010

(po)adoracyjne impresje

W mojej parafii przypadł dziś dzień Diecezjalnej Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu (z założenia codziennie jest on w innym kościele). Chcę się podzielić kilkoma wrażeniami z mojego zajrzenia do świątyni.
(fotki pstrykałam komórką i po tajniaku, jakość nie była priorytetem)
mniej więcej tak to wygląda
Kiedy myślę sobie o tym, że Chrystus jest prawdziwie obecny w Chlebie Eucharystycznym, najbliższym mi tekstem są słowa św. Tomasza z Akwinu:
Visus, tactus, gustus in te fallitur, sed auditu solo tuto creditur; credo quidquid dixit Dei Filius: nil hoc verbo Veritatis verius.
In cruce latebat sola Deitas, at hic latet simul et humanitas; ambo tamen credens atque confitens, peto quod petivit latro paenitens.
 Jako że zazwyczaj myślę po polsku, zauważam, że przekład lepiej to oddaje:
Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak, kto się im poddaje, temu wiary brak; ja jedynie wierzyć Twej nauce chcę, że w postaci chleba utaiłeś się.

Bóstwo swe na krzyżu skryłeś wobec nas, tu ukryte z Bóstwem człowieczeństwo wraz; lecz w Oboje wierząc, wiem, że dojdę tam, gdzieś przygarnął łotra, do Twych niebios bram.
 To jest dla mnie w jakiś sposób fenomenalne, że od wieków ludzie gromadzą się by podziwiać Chleb. Budująca jest ta wiara pokoleń, zwłaszcza kiedy człowiekowi wiary brakuje. Kiedy mylą się wzrok i smak.
I chociaż pamiętam, że "msza nie jest po to, żeby zrobić Pana Jezusa", to wymiękam, kiedy widzę jak chleb staje się Ciałem i zostaje między nami.
Drugie piorunujące wrażenie, które częściej jest zauważalne przez tych, co w naszym kościele rzadziej goszczą, wywołuje zegar. Prosty, stojący, z wahadłem. Nie wybija godzin, ale nieustająco tyka. Tik - tak, tik - tak. Kiedy na mszy nie ma ministrantów, niemalże zastępuje gong. Tik - tak. Wszystko przemija oprócz Boga. Tik - tak. Bóg jest bliżej ciebie niż myślisz, On słyszy bicie twojego serca. Tik - tak. Spójrz na ten nieprzemijający pokarm i pomyśl chwilę o wieczności. Zatrzymaj się w swoim biegu. Tik - tak, tik - tak...
W zegarze jest szyba, dzięki czemu z miejsca, w którym zazwyczaj siadam, można obserwować wejście. Ludzie przychodzą i odchodzą, Pan Bóg zawsze zostaje. Niewiele więcej możesz Mu ofiarować ponad czas. Swój czas. Możesz go roztrwonić na rozrywkę, grzech, po prostu zmarnować. Możesz też poświęcić czas Bogu. I wcale nie musi to być całodobowa adoracja i rozmyślanie. Oddawanie czasu Bogu to - jasna sprawa - modlitwa, ale także praca, odpoczynek, rozrywka, spotkania z ludźmi i słodycz samotności.
Kościół wspomina dziś św. Bartłomieja, jednego z Apostołów. On spędzał dłuuugie godziny na adoracji Najświętszego Sakramentu. Chodził za Nim, słuchał, jadał, odpoczywał, rozmawiał. A potem - kiedy nadeszła godzina - chodził z Jego obrazem w sercu - głosił, uzdrawiał, niósł chwałę po krańce ziemi.
(C) lwowek.franciszkanie.pl
Innym ważnym elementem wystroju kościoła jest światło. Po pierwsze i najważniejsze - dobrze oświetlona monstrancja z Ciałem Światłości Świata. Po drugie - z tego przepełnionego światłem okna na pierwszym zdjęciu spogląda Franciszek. Ten, który Światłość umiłował do końca i bez końca. I po trzecie - w kościele byłam ok. 13:00, zatem słonko świeciło najmocniej przez południowe witraże, zwłaszcza ten przy ołtarzu Miłosierdzia Bożego.
Choć mam do niego kilka zastrzeżeń, koncepcja jest piękna: Chrystus, Alfa i Omega, jest centrum wszechświata, Jego Serce jest środkiem wszystkiego. Niesamowicie wygląda, kiedy promienieje blaskiem.

Na zakończenie powrócę jeszcze raz do obchodów święta św. Bartłomieja. W takiej chwili nie mogłam sobie odmówić ponownego wyszeptania jutrzniowego psalmu:

Boże, mój Boże, szukam Ciebie *
i pragnie Ciebie moja dusza.
Ciało moje tęskni za Tobą, *
jak zeschła ziemia łaknąca wody.
Oto wpatruję się w Ciebie w świątyni, *
by ujrzeć Twą potęgę i chwałę.
Twoja łaska jest cenniejsza od życia, *
więc sławić Cię będą moje wargi.
Będę Cię wielbił przez całe me życie *
i wzniosę ręce w imię Twoje.
Moja dusza syci się obficie, *
a usta Cię wielbią radosnymi wargami,
Gdy myślę o Tobie na moim posłaniu *
i o Tobie rozważam w czasie moich czuwań.
Bo stałeś się dla mnie pomocą *
i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie:
"Do Ciebie lgnie moja dusza, *
prawica Twoja mnie wspiera".
Chwała Ojcu i Synowi, *
i Duchowi Świętemu.
Jak była na początku, teraz i zawsze, *
i na wieki wieków. Amen.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

katolik wylegitymowany z miłości

W wyniku kłopotów z internetową obsługą konta wybrałam się dziś do banku. Powiedziałam pani, z czym są problemy, ona poprosiła o mój dowód osobisty. Byłam przekonana, że znajduje się w portfelu, jednak okazało się, że go nie mam. Pani bankier powiedziała, że w takim razie nie może mi pomóc (nie może potwierdzić mojej tożsamości). Musiałam odejść z niczym.

Weryfikacja tożsamości. Kim jestem? Co może o mnie powiedzieć otoczenie? W życiu nie mogę przedłożyć legitymacji chrześcijanina, która wyjaśni, czego można się po mnie spodziewać. Z jednej strony to dobrze, bo chyba zbyt wysokie byłoby niebezpieczeństwo nadużyć. Z drugiej strony - cały czas muszę postępować tak, żeby nie powodować wątpliwości.

Rozwój mediów - przede wszystkim internetu - w ostatnich latach spowodował niesamowite nagłośnienie ludzkich poczynań. Tak jakoś się dzieje, że od pewnego czasu chrześcijanie - w Polsce przede wszystkim katolicy - nie są szczególnie lubiani. Problem chyba leży w tym, że łatwo taką wirtualną legitymację zdobyć - wystarczy być widzianym na mszy, a jeżeli ktoś pojawia się w kościele częściej lub należy do jednej z parafialnych wspólnot - ooo, to już na pewno jest ortodoksyjnym katolem. Jakie są założenia chrześcijaństwa według tej legitymizacji?
1. Kochaj swoich. Jeżeli ktoś błądzi, wypomnij, zmieszaj z błotem, wyślij do piekła, nienawidź.
2. Przemierzaj świat z kilkoma zwojami różańców na każdej kończynie i wizerunkiem Chrystusa/Maryi na piersiach.
3. Nie słuchaj biskupów. Są zmanipulowani.
4. Partia rządząca kłamie i chce odebrać ci wszystko co twoje, Polsce co polskie, Kościołowi co kościelne. Musisz ich nienawidzić i zniszczyć.
5. Nic tak nie jednoczy jak nienawiść. Pamiętaj o tym.

Boli mnie to, jaki wizerunek katolika prezentują dzisiejsze media, jak jesteśmy odbierani w internecie. Sceny z Warszawy mocno ten wizerunek utwierdzają. Najbardziej zabolał komentarz jednego z obrońców krzyża własnych idei po wypowiedzi abpa Nycza: A co tam jeden biskup! Tja. Pewnie Żyd, mason i cyklista.
Mam cichą nadzieję, że powoli nadchodzą czasy, w których Duch Święty trochę w Kościele posprząta. Że za kilka(naście) lat znów chrześcijanie będą mieli legitymację, jak na samym początku: Patrzcie, jak oni się miłują! (świadectwa Tertuliana). I powyższe - jakże nieprawdziwe - założenia ujawnią swoją fałszywość.

niedziela, 22 sierpnia 2010

XXI niedziela zwykła (C)

(Iz 66,18-21; Ps 117; Hbr 12,5-7.11-13; Łk 13,22-30)

Jedna z moich de best of kolekty na okres zwykły (fragment):
 daj swojemu ludowi miłować to, co nakazujesz, i pragnąć tego, co obiecujesz
 Niepokorneśmy owieczki, niepokorne. Ciekawie ten fragment współgra z czytaniami - i to na różne sposoby. Ale o tym za chwilę. Tu podoba mi się przede wszystkim subtelnie ukryta zachęta do umiłowania Bożych przykazań - także tych pomniejszych, niepisanych zasad. Tak jak nikt normalny nie idzie do zakonu dla przyjemności, tak też trudno jest pokochać twarde przepisy. Teoretycznie łatwiej z drugą częścią, jednak chyba zbyt łatwo kończy się na samej deklaracji, bez konkretnych przejawów w życiu.

Izajasz.
Kolejna migawka z pielgrzymki. Msza na podzamczu w Oleśnicy, słońce praży, zatem lud wierny rozlokował się w cieniu drzew dookoła placu, środek niemal pusty. Zaczyna się komunia, ceremoniarz prosi o podejście w stronę ołtarza, żeby kapłani nie musieli z Panem biegać. Musiało to wspaniale wyglądać - ok. 2000 ludzi promieniście schodzi się przed ołtarz, żeby przyjąć Ciało Chrystusa.
Prorok zapowiada zejście się ludów z całego świata na Świętą Górę w Jeruzalem. Niezależnie od statusu życiowego, także z krajów, które nie słyszały sławy Pana. Mimo tak wielkich różnic, zjednoczymy się wszyscy w obliczu Pana. Czyżby "nieliturgiczna Liturgia" odkrywała przed nami Królestwo także w tym wymiarze? Prawdziwa obecność Chrystusa ma moc wyciągnąć wszystkich z cienia, gdzie słabiej słychać, wprost w światło Bożej chwały.

Psalm 117.
Najkrótszy w całej Biblii. W związku z tym - chyba najbardziej konkretny. Pan jest potężny w łasce i wierny mimo wszystko. Chwała Mu za to!

List do Żydów
Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Każdy miał w życiu taki moment, że ten fragment go mocno dotyczył. Czasem nawet ktoś mógł poczuć się dotknięty. Jak to? Gdzie jest sprawiedliwość? Będzie. Wyprostujcie ręce i kolana i próbujcie iść dalej, a zostaniecie uzdrowieni. Pragnijcie tego, co Bóg obiecuje.

Łukasz.
Jezus nauczając idzie do Jerozolimy. W swojej niesamowitości kolejny raz pokazuje drogę, przeciera szlak. Usłysz i idź spełnić proroctwo Izajasza.
Widziałam kiedyś napis na murze: Jedz mniej, bramy raju są wąskie. Nie wiem, jakie były intencje wandala, ale chcąc nie chcąc trafił w samo sedno. Ciągłe branie dla siebie, upajanie się materialną sferą życia, ignorowanie potrzeb ducha - to nie może się dobrze skończyć. Warte zauważenia jest też to, że próbujący wejść sami przyznają, że brali udział tylko w wymiarze aprowizacyjnym zaspokajania własnych potrzeb - jedliśmy, piliśmy, ale nauczałeś sam, niekoniecznie Cię słuchaliśmy, nie mówiąc już o wprowadzaniu w życie.
Myślę też sobie, że w niebie możemy zobaczyć tych, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Ostatnich. Łatwo nam wpaść w pułapkę nienawiści, niechęci do wrogów Kościoła, odmawiania innym zbawienia. Z drugiej strony utrzymując, że my sami do nieba się na pewno dostaniemy. Chrystus nakazał miłować nieprzyjaciół. I znów kolekta: daj swojemu ludowi miłować to, co nakazujesz. Miłować, więc przyjąć do swego serca i działania.

piątek, 20 sierpnia 2010

misheard

Swego czasu w pięknym mieście pojawiły się rozliczne napisy o francuskobrzmiącym (wy)dźwięku: Kler won. Cóż w tym francuskiego? Ano skojarzenie ze starym opactwem cysterskim w Jasnej Dolinie - i tak dziś wspominamy św. Bernarda z Kler-won.
Nie będę tu wklejać życiorysu (bo jest np. tutaj), chcę się natomiast kilkoma myślami podzielić.

Myśl pierwsza - gdzie ci mężczyźni?
w zasadzie nie pamiętałam, kim był św. Bernard. Notka w brewiarzu średnio pomogła. Dijon, gdzie się urodził, kojarzy mi się (nie do końca wiem czemu) z musztardą, a samo Clairvaux - przede wszystkim ze wspominanym już napisem na automacie biletowym. Po głowie kołatała się jakaś odnowa zakonu cystersów, ale to raczej mgliste skojarzenia. Tak jakoś wyszło, że rzuciłam okiem na linkowany życiorys. Przyznaję, przytkało mnie. I to niekoniecznie z powodu cudów czy wielkiej pobożności Bernarda. Opat i mistyk kojarzył mi się z braciszkiem, co jako młodzian do klasztoru wstąpił i tam się niczym poza pobożną modlitwą i askezą nie zajmował. W zasadzie - "tylko Bóg i ja; zatem pozostały Kler - won". Dzieło mnie przygniotło.
Gdzie jego następcy? Gdzie ludzie, co zrobią taką rozróbę teraz?

(odpowiedź hermetyczno-brewiarzowa [znaczy kto zajrzy do tekstów wspólnych to rozgryzie]:
A: Gdzie ci mężczyźni?
B: Zaraz za dziewicami.)

Myśl druga - znowu ogień
Wyjątek z brewiarzowej Modlitwy na dziś (ewentualnie mszalnej kolekty):
Boże, Ty sprawiłeś, że święty Bernard, opat, przejęty gorliwością o Twoją chwałę płonął jak ogień i oświecał Twój Kościół, spraw, za jego wstawiennictwem, abyśmy napełnieni tym samym duchem postępowali jak dzieci światłości.
To już drugi święty w tym miesiącu, który ma coś wspólnego z ogniem (a świętowanie Dominika zaiste niezapomniane było). To nie może przejść bez echa. Zwłaszcza jeżeli każdego dnia odkrywasz coraz większy ogień pod sercem. Jakiś czas temu ktoś mi uświadomił, że w kolektach często pojawia się to, w czym można świętego naśladować. Bo przecież cystersem nie zostanę, 30 opactw nie założę, schizmy nie zakończę... Postępowali jak dzieci światłości... I znów Pawłowe - chcę, ale nie mogę. No to niech Bernard załatwi, żeby się wreszcie udawało.


Myśl trzecia - noż Jasna d... Dolina!
Przyjemnie się kojarzy z Jasną Górą. A ta - z pielgrzymką i rozmowami nikodemowymi. A te - ze św. Pawłem. Jak się to wszystko przedziwnie przeplata.


Myśl czwarta, ostatnia i nieśmiała
Jak już się ten nowy Bernard pojawi, niech oszczędzi jakichś najszlachetniejszych mężów. W świecie też się przydadzą.

Jakieś myśli w komentarzach?

pierwszy z Siódmych rozdziałów

Ojciec Augustyn Pelanowski opowiada o pisarzu, który zmieścił swoje życie w siedmiu rozdziałach. Ostatni zawierał zranienia i trudności. Twórca go odrzucił, a przypadkowy znalazca opublikował i okazało się to sukcesem.

To opowiadanie - nietrudne do wygooglowania zresztą - nachalnie przypominało mi się w trakcie minionej pielgrzymki. Piękna odpowiedź samego Słowa przyszła kilka dni później. Też Siódmy rozdział.

Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę - to właśnie czynię. (...) Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę.  (...) A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. (...) Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! (Rz 7, 15-24)

Odpowiedź piękna, bo mieści w sobie opowieść o prawdziwym człowieku. Cukierkowe postacie świętych, którzy od dzieciństwa żyją jedną nogą po Lepszej Stronie, w pewnym momencie zaczynają demotywować. A Paweł jest cudownie inny. Ludzki.
Żyjemy w czasach doszukiwania się upadków człowieka. Zwłaszcza, jeżeli deklaruje się on jako wierzący. U Pawła świetnie widać, że nawet jeśli ktoś się nawróci i zacznie żyć tylko dla Boga, napominać innych, nauczać, wciąż pozostaje normalnym grzesznikiem. Nie ma innej opcji. Nieszczęsny ja człowiek! Choćby na głowie stawać. Albo na kolanach.
Chrystus. Meritum odpowiedzi. Choć jak zawsze trudny do przyjęcia, do pójścia pod prąd.

Zdarzyła mi się wczoraj krótka wymiana zdań o chodzeniu do kościoła jako buncie. Kiedyś - opór wobec władz, szeroko rozumianego systemu. Dziś? Też bunt, ale zdecydowanie inny. Przyznawać się publicznie, że odpowiedzi na pytania dotyczące sensu życia znajduję w Chrystusie - to jest sprzeciw. A z drugiej strony - słuchać Kościoła, nie tworzyć własnej linii obrony. Może się bowiem okazać, że  nie czynię  dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Że przeze mnie Krzyż staje się pośmiewiskiem dla pogan.

Na szczęście św. Paweł już wie, kto może od tego wyzwolić. Pora, by odkryli to ci, którzy mienią się jego spadkobiercami.

dlaczego

ponieważ.
kilka moich przemyśleń, przeżyć, wrażeń. zobaczymy.