wtorek, 31 sierpnia 2010

Kto wie lepiej?

Coraz częściej myślę sobie, że większość problemów z przyjęciem nauki Kościoła wiąże się z tym, że coraz mniej osób mu ufa. To znaczy: jeżeli ja nie ufam, to prędzej czy później zrodzą się problemy.

Były ponoć takie czasy, kiedy Kościół był powszechnym autorytetem. Nawet jeżeli przyjmiemy za ich kres rewolucję francuską, to mamy sporo ponad piętnaście wieków tworzenia zasad i przemyśliwań. Jakoś tak się dzieje, że ci, którzy tworzyli kulturę europejską byli z Kościołem mocno związani albo z nim polemizowali. Weźmy choćby ojców po-antycznej filozofii - Augustyna, Tomasza z Akwinu, Mistrza Eckharta...
Co z tego wynikało? Ano to, że kiedy przyjmowała się jakaś powszechna zasada - zwłaszcza dotycząca moralności - to przemyślały ją setki tęgich umysłów. A że - na początku przynajmniej - lud rzadko kiedy był piśmienny, utrwalało się mniemanie tak ma być, bo tak mówi Kościół. I o ile powszechny dostęp do nauki mógł wpłynąć na dotarcie do podobnych argumentów i wniosków, tak trochę szkoda, że zaczęliśmy szukać Prawdy na własną rękę.
Dobrym przykładem wydaje mi się być dwóch założycieli zakonów po jednej stronie i zakonnik (potem już były) po drugiej. Tym drugim jest Marcin Luter, gość znany przede wszystkim z legendy o przybiciu tez do drzwi katedry. Mało mówi się o tym, że cała ta akcja była powodowana dobrymi chęciami, tylko potem, po kłótniach i wypowiedzeniu posłuszeństwa przełożonym, zaczęła się ta cała heca z reformacją i tworzeniem wspólnoty protestantów. Trochę wcześniej dwóch młodzieńców - jeden w Hiszpanii, drugi we Włoszech, dostrzegając podobne błędy i przyczyny niepowodzeń Kościoła, też zaczęło swoistą reformę (ba! jeden nawet usłyszał odbuduj Mój Kościół!), tyle że w posłuszeństwie papieżowi. Efekty widać do dziś i są one błogosławione. Kto wie, jak wyglądałby Kościół, gdyby nie zbuntowali się protestanci?

Dzisiaj takie wybory są zdecydowanie mniej spektakularne, bardziej osobiste (co, zdaje się, wcale nie znaczy że mniej ważne). Zaczyna się ode mnie - dlaczego mam nie żyć z mężczyzną przed ślubem (albo i zamiast), dlaczego nie mogę mieszkać ze swoją przyszłą żoną? Potem pojawia się przesadna troska o innych - biedaczkami są ci zakonnicy w celibacie... Dziś nikomu nie wystarcza zdanie: taka jest nauka Kościoła. To dobrze, bo przecież - wbrew powszechnej opinii - nie chodzi o sterowanie bezmyślnymi owieczkami. Podstawowym pytaniem mojego nawracania się było DLACZEGO? I Kościół daje takie odpowiedzi. Może dlatego, żeby nauczyć się szanować siebie samego i drugą osobę, może dlatego, żeby odkryć, że miłość to nie tylko seks. Może dlatego, żeby ten kapłan mógł rzeczywiście zająć się tymi, do których jest posłany, a nie odparzoną pupą niemowlaka i zespołem napięcia przedmiesiączkowego własnej żony.

Może znajdziesz, szanowny Czytelniku, jeszcze inne odpowiedzi. I bardzo dobrze. Jestem mimo wszystko całą sobą przekonana, że warto w tych poszukiwaniach wziąć Kościół za przewodnika.

Zaufanie. Zaufanie Kościołowi, bo skoro myśli nad czymś od iluś lat i to kilkoma niezależnymi umysłami, to może mieć szerszy ogląd niż jedna, choćby najbardziej otwarta (na świat i Ducha) głowa. Zaufanie świętym, bo skoro coś wymyślili i działa ileś lat, to może nie powinniśmy próbować ich "udoskonalać"? Zaufanie Bogu - w tym wszystkim najważniejsze - bo skoro już to Kółko Rybackie założył i przez tyle lat prowadzi, to pewnie ma jakiś sprytny plan.

***
A plany miewa dość zabawne. Jestem urzeczona świadomością, że koleżanka idąc do spowiedzi w obcym nam obu mieście trafiła na mojego byłego stałego spowiednika. Jakoś to przedziwnie się składa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz