niedziela, 29 lipca 2012

jako Kościół - ocaleni

Z zaskoczenia dla części znajomych, a nawet dla siebie samej, wzięłam udział we Franciszkańskim Spotkaniu Młodych. Portfel płacze od dawna, magisterka woła, a mnie coś w środku (śmiałam się nawet, że głosy w głowie) kazało jechać. I nie żałuję.
Tydzień w zasadzie wyjęty z życiorysu. Odludzie Kalwarii Pacławskiej, gdzie widok z pola namiotowego jest taki, że aż chce się wstawać, a sieć komórkowa od czasu do czasu wita na Ukrainie. Odludzie z ponad tysiącem osób. I z Bogiem, przede wszystkim.
Przeorał mnie na wszystkie strony. Porozwalał w zasadzie cały, pieczołowicie zbudowany świat. Postawiony na złudzeniach, protezach i tańszych zamiennikach. I wybudował nowy. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby taka burza przeszła gdzie indziej, w codzienności.
Przychodził codziennie, w zasadzie cały czas. W mszach z kazaniami, że aż czasem buty spadały, w nietypowych nabożeństwach, którymi dotykał przycisków od łez, w całodobowej adoracji, wreszcie w innych ludziach - zaproszonych gościach, ale i zwyczajnych-niezwyczajnych uczestnikach, zwłaszcza takich od mniej lub bardziej nocnych rozmów.

Wydawało mi się, że już za dużo przeżyłam, żeby wydarzyło się coś takiego. Że teraz to moje chrześcijaństwo to będzie spokojny rejs w stronę zachodzącego słońca. A okazało się, że - zgodnie z FSM-owym logo - dookoła statku jest nielicha burza, z której tylko Jezus ocala.

I to nie jest tak, że teraz, po powrocie, życie jest cudownie odmienione. Że nie wracają dobrze znane lęki i jeszcze lepiej znane pokusy. Wręcz przeciwnie. Już dzisiaj przyszły i biły po twarzy na dzień dobry. Ale zmienia się spojrzenie. I przychodzi nadzieja, że już niebawem nie zabolą.

czwartek, 12 lipca 2012

lecim

Spędziłam ostatnio parę dni w Szczecinie. Wspaniały czas, przede wszystkim ze względu na ludzi, których widuję (zbyt) rzadko (bo Szczecin to jednak strasznie nie po drodze donikąd jest), ale też ze względu na ciągłe poznawanie - i miasta, i jakichś bardziej ogólnych prawd o sobie i świecie.
Mocy Bożego działania, tego jak On potrafi dać siłę i zapalić światło nawet w najciemniejszej norze.
Gdy jesteś tylko ty i On.
A ludzie, nawet gdy chcą być blisko i ty tego chcesz, i tak nie mogą podejść bliżej.
Na szczęście Kościół wymyślił sposoby już dawno. I dał świętych, których "przykład nas poucza". Oby nie na błędach.

A z innej beczki. Potrzebuję kilku dni, żeby wypracować magisterkę. Proszę o modlitwę, trzymanie kciuków bądź innych artefaktów, jeśli wierzycie, że to może pomóc. I w tej sprawie, i w testach tego, co napisałam wyżej.

środa, 11 lipca 2012

strumień światła

Bardzo lubię obrazy i ilustracje, na których osoba modląca się przedstawiona jest w strumieniu płynącego z góry światła. Może to nieco naiwne wyobrażenie, ale zawsze wydaje mi się, że wiele mówi o modlitewnej rzeczywistości.

Szłam dziś na mszę do jednego z kościołów na przedmieściach. Stoi kawałek za tramwajową pętlą, trzeba było przejść drogą pomiędzy ogródkami działkowymi a kamienicami. Stosunkowo cicho i spokojnie, więc zaczęłam idąc odmawiać różaniec.
Ni stąd, ni zowąd, jakichś 50 metrów przede mną, z otwartej bramy na drogę wybiegło dziecko. Malutkie, mogło mieć ze 2-3 lata. Za nim - krzyk matki, bo szkrab przebiegał przez jezdnię, po której sunęła wielka ciężarówka. Zdążył na chodnik. Potem już bezpieczne ramiona ojca i płacz matki, którą opuściło przerażenie.

Pisałam kiedyś o modlitwie, która jest błogosławieństwem. Ciągle się zastanawiam - skoro nie ma przypadków - dlaczego pojechałam tam właśnie dziś, choć wybierałam się od miesiąca, dlaczego właśnie tym tramwajem i szłam właśnie w tej porze. Jak napisała mi K., "to nie chodzi o doświadczenie samego daru, ale przede wszystkim Dawcy". I chyba tutaj trzeba Go szukać.

czwartek, 5 lipca 2012

najpierw

Ponoć dobrych nowin możemy bać się tak samo jak złych. Pokazały to dzisiejsze czytania - najpierw wygnali proroka, bo ostrzegał o konsekwencjach, potem wściekli się na Jezusa, bo odpuścił grzechy i przyniósł miłosierdzie*.
A ze strachem przed dobrymi nowinami jest trochę tak, jak z blokadą w wierze w miłosierdzie, w Boże działanie, w cuda. W cuda, które się dzieją. Codziennie i obok nas.
Czasem wystarczy powiedzieć "a rób co chcesz, ja nie mam siły na nic".

A czasami trzeba najpierw samego siebie przekonać, żeby On robił, co chce.

* zainspirowane dzisiejszym kazaniem

wtorek, 3 lipca 2012

schron

Lało dzisiaj. Momentami lało jak z cebra. I burzyło się dzień cały.
Gdy wbiegałam do kościoła, na schodach minęłam dwie panie rozmawiające przez telefon. Msza się już zaczęła, one wydawały się tylko szukać schronienia przed deszczem.
W trakcie prefacji bocznymi drzwiami wszedł mężczyzna. Zdjął czapkę, przeszedł transeptem, przed ołtarzem uklęknął. Wyszedł drugimi z drzwi bocznych. Taki spacer przez kościół.

Czy powinniśmy się martwić, że nasze świątynie stały się po prostu jednymi z wielu budynków, dającymi schronienie przed deszczem, wiatrem czy zimnem? Z przypadkowymi przechodniami, jak w galeriach handlowych?
Chcemy egzekwować prawo do głoszenia Ewangelii na ulicach, do życia zgodnego z wiarą także poza liturgicznymi czynnościami między organami a zakrystią. Co jednak zrobić, kiedy msza staje się deptakiem?
Czy Chrystus, nasz Bóg, wybierając tak wielkie uniżenie, zawahałby się przed uniżeniem jeszcze większym?
A może to zwykłe rzucanie pereł przed wieprze?

Jezus przyszedł i tak. A ja? Czy wyjdę do mokrego, zmarzniętego brata?

poniedziałek, 2 lipca 2012

flashback

To zaskakujące, ile mocy jest w słowach. W jednym słowie.
Jaką siłę może mieć jedno spojrzenie czy zwyczajny uśmiech.
Ile wspomnień, dobrych i złych, może wywołać jeden, całkiem przypadkowy, towarzyszący wypowiedzi gest.
Pięć lat studiowania o słowach, zdaniach, języku. A czasami myślę, że to i tak wszystko psu na budę.
Najważniejsze jest i tak Niewypowiedzialne.