wtorek, 3 lipca 2012

schron

Lało dzisiaj. Momentami lało jak z cebra. I burzyło się dzień cały.
Gdy wbiegałam do kościoła, na schodach minęłam dwie panie rozmawiające przez telefon. Msza się już zaczęła, one wydawały się tylko szukać schronienia przed deszczem.
W trakcie prefacji bocznymi drzwiami wszedł mężczyzna. Zdjął czapkę, przeszedł transeptem, przed ołtarzem uklęknął. Wyszedł drugimi z drzwi bocznych. Taki spacer przez kościół.

Czy powinniśmy się martwić, że nasze świątynie stały się po prostu jednymi z wielu budynków, dającymi schronienie przed deszczem, wiatrem czy zimnem? Z przypadkowymi przechodniami, jak w galeriach handlowych?
Chcemy egzekwować prawo do głoszenia Ewangelii na ulicach, do życia zgodnego z wiarą także poza liturgicznymi czynnościami między organami a zakrystią. Co jednak zrobić, kiedy msza staje się deptakiem?
Czy Chrystus, nasz Bóg, wybierając tak wielkie uniżenie, zawahałby się przed uniżeniem jeszcze większym?
A może to zwykłe rzucanie pereł przed wieprze?

Jezus przyszedł i tak. A ja? Czy wyjdę do mokrego, zmarzniętego brata?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz