poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Apologia...

... (część być może pierwsza).

Bo tak od kilku dni napiera na mnie temat modlitwy różańcowej. Od pewnego czasu odkrywam ją na nowo i coraz bardziej doceniam piękno.
Najpierw pokrótce o sposobach. W zasadzie istnieją dwie szkoły odmawiania Różańca. Jedna zaleca skupianie się na wypowiadanych słowach, porównując to do relacji międzyludzkiej. Tak jak komuś, kogo kocham, chcę to powtarzać wielokrotnie i aż do znudzenia, tak słowami Pozdrowienia Anielskiego mówię to, przez Maryję, do Boga. Druga metoda zwraca większą uwagę na różańcowe tajemnice, na których skupiam się mówiąc zdrowaśki, zbliżając różaniec do medytacji. Mnie najbardziej taka modlitwa kojarzy się ze zbieraniem podpisów - wydarzenie łączy się z czymś, o co chcę prosić czy dziękować, a kolejne powtórzenia są czymś w rodzaju argumentów.

To oczywiście kwestie czysto techniczne. Nie da się bowiem opisać tego, co dzieje się, kiedy człowiek się szczerze modli.
A co na przykład?

Choćby to, że można rzeczywiście wyprosić komuś łaskę. Także wtedy, gdy normalne sposoby zawodzą. Także wtedy, gdy delikwent nie wierzy, że to może cokolwiek zdziałać.
Choćby to, że modlący się człowiek jest chodzącym błogosławieństwem.
Choćby to, że kiedy powtarzam ten krótki tekst, przestaję się skupiać na sobie, a zaczynam - na Bogu. Dlatego właśnie często słyszysz: przemódl to. Większość dobrych pomysłów, natchnień przychodzi kiedy się modlisz.
Choćby to, że jesteś świadectwem. Że Różaniec to nie tylko stare babcie wyświstujące go godzinami w kościele - to także żywa modlitwa katolików niezależnie od wieku i stanu.
Choćby to, że modląc się za kogoś, modlisz się też za siebie. Bo Bóg działa też w tobie.

1 komentarz:

  1. z mojego doświadczenia wynika, że do Różańca trzeba dorosnąć. wcześniej jest trudno. to znaczy - trudniej :)

    OdpowiedzUsuń