Nie dalej jak wczoraj jeden z wykładowców wspomniał nam o
słowach, które wypowiedział XX-wieczny francuski teolog, Yves Congar: dziś nie powinniśmy pytać, „czy jesteś
wierzący, czy niewierzący”, ale raczej „w jakiego Boga wierzysz lub w jakiego
Boga nie wierzysz” (cytat z pamięci).
Kiedyś już mówił nam o tym jeden z duszpasterzy – może się okazać, że ktoś,
komu wydaje się, że jest zaciekłym antychrześcijaninem, zupełnie mieści się w
chrześcijańskiej doktrynie, odrzucając po prostu jedną z wielu karykatur Boga
czy Jego fałszywych określeń.
Kiedy dziś wieczorem wracałam do domu, na przystanku
zaczepiła mnie starsza kobieta. Zapytała, za ile minut odjeżdża jej tramwaj, a
potem powiedziała (skoro jestem taka miła), że jest chrześcijanką, żebym
czytała Słowo Boże i będę szczęśliwa. I
dalej:
[kobieta] bo ja właśnie wracam z chrześcijańskiego spotkania,
tu, niedaleko...
[ja] o widzi pani, a ja właśnie wracam z mszy, z kościoła
[k] oonieee, ja też kiedyś byłam katoliczką, musisz to
odrzucić, trzeba się modlić do żywego Boga, a nie do obrazów!
[ja] ależ ja się wcale do obrazów nie modlę, tylko do samego
Boga... (...) obraz mi czasem pomaga...
[k, przerywając] nie-nie. Ja byłam katoliczką, modliłam się
do obrazów i to było bałwochwalstwo...
Korciło mnie, żeby powiedzieć kobiecie, że w takim razie ona
żadną katoliczką nie była. Że szukała Boga w innych wyznaniach, bo nie znała
nauki Kościoła, w którym żyła. Że niepotrzebnie odchodziła od Kościoła i
sakramentów, wystarczyło się wsłuchać w to, co miała. Nie powiedziałam –
słyszałam już nadjeżdżający tramwaj, na który czekała. Na koniec jeszcze:
[k]może przyjdziesz do nas, do zielonoświątkowców? Uwierzysz
i przyjmiesz chrzest i poznasz Ducha Świętego?
[ja] ależ my się znamy!
Nie wiem, jak długo ta kobieta żyła w Kościele. Być może
przyjęła bierzmowanie. Tylko dlaczego Ducha Świętego poznała, jak twierdzi,
dopiero po wystąpieniu z Kościoła?
Ja śmiem twierdzić, że On działa w Kościele. W sakramentach,
w nauczaniu... pewnie. Ostatnio zaczyna mnie powoli fascynować takie działanie
jak w Dziejach Apostolskich – z pewnymi fajerwerkami, ale przede wszystkim na
bazie wiary. I świadomości tego, jak wielki Skarb mamy (Sam się dla nas
zrodził) i że nie trzeba Go szukać gdziekolwiek indziej.
a nie pomyślałaś, że jej nieznajomość nauki Kościoła jest niekoniecznie (nie wyłącznie) jej winą? "wystarczyło się wsłuchać" - czy to faktycznie takie proste? i czy czyjeś błądzenie jest powodem, by napinać doktrynalne muskuły?
OdpowiedzUsuńPewnie, że to nie jest proste. Wychodzę jednak z założenia, że to, co jest głoszone choćby na kazaniach, to jednak jest poprawne doktrynalnie. Czyli jednak bez modlenia się do obrazów.
OdpowiedzUsuńA muskuły napinała ona. Rozmowa nie skończyła się na tym, że Duch Święty i ja już się znamy. Z wielką gorliwością pani tłumaczyła mi, że jestem w wielkim błędzie i nie mogę być szczęśliwa, żyjąc w Kościele Katolickim.
Ale Ty się na nią złościsz, to jest dziwne.
OdpowiedzUsuńI gdybyś rzeczywiście wychodziła z takiego założenia, to wierzyłabyś w dziwne rzeczy.
OdpowiedzUsuń