poniedziałek, 25 lipca 2011

0,5 kg w 5:50'

Dieta cud?
Trochę tak, bo to cudowne, że można się tak łatwo podzielić tym, co jest tak drogocenne. Po dwuletniej przerwie udało mi się oddać krew.

Najpierw było kilka minut stresu przed chwilą prawdy - badaniem zawartości hemoglobiny. To najgorszy moment, bo zazwyczaj na tym etapie odpadam, czasem udaje się śmignąć tuż nad progiem. A dziś - 14,9 - w życiu nie miałam tak wysokiej hemo, aż żartowałyśmy z paniami, że aparat popsuty. Potem kawusia i można myć rękę. No i to niesamowite poczucie - leżę sobie wygodnie, rozmawiam z panią, która pamięta mnie z czasów, kiedy wyprostowana pod stół wchodziłam, a niepozornie pozbywam się tego, co może komuś uratować życie. Minęło prawie 6 minut, worek się zapełnił, opisany trafił do lodówki. Potem ją przebadają i dadzą komuś potrzebującemu. A ja? Jeszcze chwilę poleżę, uzupełnię płyny, zjem czekoladę i dobrze przeżyję kolejny dzień. A za kilka tygodni zajrzę tam znowu.

Zawsze mam mieszane uczucia wobec akcji, w której ludzie proszą o oddawanie krwi dla kogoś. Z jednej strony rozumiem, krwi wciąż brakuje, zwłaszcza tej z Rh-. Pewnie gdyby zabrakło jej dla kogoś z mojej rodziny, też starałabym się poruszyć niebo i ziemię. Niewątpliwy plus jest taki, że czasem przełamują się ci, którzy normalnie by nie oddali. Z drugiej strony... jeśli oddaję krew honorowo, też nie idzie ona do wylania - dostanie ją czyjś brat, syn, mama, babcia. Ktoś, kto potrzebuje. Tak jest chyba nawet łatwiej...

Św. Jakub przelał krew za wiarę w Chrystusa. Św. Maksymilian, patron dawców, oddał życie za nieznanego sobie człowieka. Trzeba wielkiego szczęścia, by dostąpić męczeństwa, ale oddanie krwi dla bliźniego jest w zasięgu większości z nas. Warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz