Oglądając minionej nocy telewizję, dowiedziałam się, że Muzeum Narodowe w Warszawie planuję wystawę dotyczącą homoerotycznych odczytań sztuki.
O ile sam fakt obchodzi mnie średnio, bo ani w stolycy nie bywam, ani na wystawę się nie wybieram, ani - tym bardziej - związana z "branżą" nie jestem, tak jedno z przykładowych odczytań mnie zaskoczyło. Totalnie.
Św. Sebastian. Męczennik z III wieku, za wiarę w Chrystusa został przebity strzałami. Już kiedyś próbowano zrobić z niego ikonę popkultury, tworząc - zamiast klasycznych figurek, poduszeczki do igieł. Na szczęście wizja się nie przyjęła, a sam Sebastian mógł zostać co najwyżej emotikonką krawcowej na mocnych prochach. Wczoraj zaś dowiedziałam się czegoś nowego, mianowicie - Sebastian ma być symbolem homoseksualnego penetrowania ciała mężczyzny.
Zatkało mnie.
Nie wiem, jak daleko trzeba mieć spaczoną wyobraźnię. Boję się zastanawiać, dokąd jeszcze zaprowadzi kulturę europejską tak wypaczony sposób odbierania rzeczywistości. Nieprawdziwy, po prostu. Zastanawiam się wreszcie, czy prezentacja takiego (mocno naciąganego) czytania sztuki ma jeszcze jakąkolwiek motywację oprócz tworzenia skandalu, wywołania szumu, prowokacji niekoniecznie artystycznej. I chyba złośliwej, bo przecież skoro odrzucam katolicyzm, to i kult świętych - czyli prowokuję tylko po to, żeby katolom dopiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz