Ostatnio przypomniała mi się opisywana już kiedyś tutaj historia o gościu, co zbierał codziennie "na mleko dla syna", wciąż tę samą kwotę. Przypomniała się dość nachalnie, bo w tramwaju jeden pan w stanie wskazującym na złamanie ustawy o wychowaniu w trzeźwości opowiadał drugiemu (w stanie podobnym), jak to ostatnio prosił o pieniądze miejscowego biskupa (pomocniczego zresztą), powiedział, że na pampersy dla dziecka i pieniądze dostał. Cała historyjka poprzedzona była wstępem (cyt. z pamięci): złomu mało, pić się chce, ale ja pomysły mam...
Przyznam szczerze, że moje - już wcześniej mocno nadwątlone - zaufanie do ludzi proszących o pieniądze na ulicy chyba nie przeżyło tej próby. Otwarcie, pomoc - dobrze, ale na jakiej podstawie wierzyć, że nie wspomagam czyjegoś nałogu, nie łamię mu życia coraz bardziej?
Bo to chyba tu leży problem. Gdyby ten alkohol miał być tylko dodatkiem do spędzonego z kolegami popołudnia (na co często zbiera muzyczna młodzież), to wszystko jest jasne. Inna rzecz, że w przypadku alkoholików każdy łyk to staczanie się w przepaść. I ja mogę być za to współodpowiedzialna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz