Sytuacja z baru:
O.: A ty mięsa nie zamawiasz?
ja: Nie... piątek...
O.: Hm, to może ja też nie powinnam... <przerwa> proszę kotlet...
i potem:
bo ja to niby jestem tym katolem, ale...
A później - w duszpasterskim gronie - rozmowa o tym, jak ludzie nas, Kościół - odbierają. I o tym, jak o chrześcijaństwie mówić. W tym wypadku zgodziliśmy się, że zaczyna się od miłości, od zaproszenia w osobową relację z Bogiem. Na przepisy przyjdzie czas.
Tak, to wszystko wydaje się tylko zbiorem dziwacznych przepisów, narzuconych przez ludzi, żeby jeszcze bardziej sponiewierać ciemny lud.
Żeby zrozumieć i pokochać, trzeba odważyć się wejść głębiej.
...żeby je zdać ;)
OdpowiedzUsuńDla niektórych "zakazy" = egzamin z chorób zakaźnych :P.
A poważnie, to racja. To trzeba od środka, a nie od przepisów.
(Kiedyś kumpel-agnostyk, stwierdził, że przykazania są logiczne, po tym jak poprosiłam go, aby na chwilę założył, że wierzy w Boga,który jest Miłością. Niestety eksperyment nie przełożył się na codzienność.)