Rano msza – po polsku, ale z naszymi gospodarzami. Okazuje
się, że autobus przyjedzie nieco później – niektórzy jeszcze biegną po
pamiątki, inni zostają przy parafii. Wczesnym popołudniem przyjeżdżamy do
Madrytu, kwaterujemy się we franciszkańskim kolegium św. Bonawentury,
stosunkowo blisko do centrum. Szukając Telepizzy-widma, spotykamy miejscowego
bezdomnego, który przedstawia się jako Serhio i każe koniecznie pozdrowić
papieża. Potem trafimy na niego jeszcze w kilku miejscach Madrytu. Przy
obiedzie – grupa skautów-wolontariuszy z Polski, od razu okazuje się, że mamy
wspólnych znajomych. Przy okazji wychodzi, że przez tych kilka dni w Toledo
załapaliśmy naprawdę sporo słówek po hiszpańsku. Wieczorem – msza na
rozpoczęcie JMJ. Totalnie niezorganizowana – ludzie siedzą gdzie chcą, często
na środku tras komunikacyjno-ewakuacyjnych, fatalne nagłośnienie (siedzieliśmy
stosunkowo blisko, a słyszeliśmy tylko świetnie nagłośnione kazanie, poza tym
śpiewy i dzwonki) i zbyt mała ilość Komunii – dla wielu nie wystarczyło.
Przepełnione metro i wielkie tłumy – pierwsze wrażenie nie jest najlepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz