W słonecznej Hiszpanii od rana pochmurno. Msza z jutrznią –
przychodzę z trzema wersjami tekstu i wreszcie coś rozumiem. Zwiedzamy Toledo, przepiękny
kościół i klasztor Brązowych. Ciąg dalszy starówki – synagogi i wspaniały
przełom Tagu. Po obiedzie Adoracja Pana i nieszpory. Czekamy na grupę z Syrii i
zaczyna padać (podejrzanie łączy się to z tym, że zrobiłam wielkie pranie po
południu). Wspaniała rzecz – tutaj deszcz wcale nie przynosi ochłodzenia – za
chwilę zrywa się ciepły wiatr i wszystko suszy. Wyruszamy wspólnie na Drogę
Krzyżową dla wszystkich pielgrzymów. Idziemy pod górę, z widokiem na
podświetlone miasto – ktoś mówi, że to „idealne miejsce na Drogę Krzyżową” –
jeżeli tylko można takie znaleźć, to jest w tym 100% prawdy. W trakcie wielka,
straszna burza. Pioruny biją bardzo blisko, po nagłośnieniu idą iskry. Pod
koniec robi się coraz bardziej niebezpiecznie, przerywamy nabożeństwo w
okolicach X czy XI stacji. Wracamy śpiewając – trochę żeby się nie zgubić, a trochę
dla podtrzymania ducha. Nasz tutejszy proboszcz mówi, że w Toledo nigdy nie
pada i ta burza to na pewno sprawka diabła. Łatwo mu uwierzyć nie tylko dzięki
autorytetowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz